O mnie

Moje zdjęcie
TimeMashinka to wehikuł czasu. Czasu dzieciństwa. Przewozi dzieci mądrze i śmiesznie przez drogę pełną zakrętów i dziur. Wehikuł czasu ma tylko jednego kierowcę i tylko jednego bohatera - Dziecko.

piątek, 25 lutego 2011

"Bajki naścienne"

Od wczoraj zabieram się za pisanie. Gardło mnie rozbolało, chrypa chwyciła krtań mocną garścią i pisanie stało się jedyną bezbolesną formą komunikacji.
Zastanawiałam się ostatnio nad tym, czy są bajki dla dorosłych. Tak strasznie zresztą nie musiałam się wysilać, bo oczywiście są. Mamy cała gamę dzieł science-fiction, w różnej proporcji science i fiction. Mamy fantasy. Mamy też "real fantasy", jak nazywam produkcje typu "Mamma mia" czy "Ja cię kocham, a ty śpisz". Te ostatnie ogląda się najlepiej z pudłem lodów pod ręką, "ku pokrzepieniu serc". Doszłam jednak do wniosku, że najlepszymi bajkami zakrawającymi na bajki psychoedukacyjne jest literatura korporacyjna.

Co to jest za zwierz? Ha! Dla niezorientowanych, są to wewnętrzne gazetki, prezentacje, hasła przewodnie wiszące na ścianach, polityki i przemówienia skierowane od wodzów do ludu pracującego. Ich celem, jak każdej szanującej się bajki psychoedukacyjnej, jest dokonanie w odbiorcach jakiejś zmiany wewnętrznej, aby możliwa była zmiana zewnętrzna. "Bajki naścienne" (to chyba adekwatna nazwa dla czegoś, co wisi na ścianie) są wypracowaniami wypełnionymi górnolotnymi słowami po dyskretne, pseudo-eleganckie antyramy. Wartości firmy to oczywiście koleżeńskość, wespół w zespół, uczciwość, rzetelność, poświęcenie dla firmy, pokłonienie się celom firmowym, wiara w słowo wodza, służenie klientowi, itp. W prezentacjach pokazywanych na spotkaniach ze starszyzną plemienną pokazuje się piękne zdjęcia, uśmiechnięte buzie, radosne produkty, szczęśliwych klientów - ku chwale firmy! Gdy prezentowany jest nowy system motywacyjny, zazwyczaj jest on tak skomplikowany, że trzeba go uprościć chłopu od kielni i młota mówiąc: "Chłopie, możesz zarobić więcej!".
Moimi ulubionymi są jednak gazetki firmowe. Od pierwszej do ostatniej strony. Życzenia świąteczne od prezesa i jego rodziny, którzy to wszyscy są przecież ludźmi takimi jak prosty pracownik: spełnienia zawodowego, motywacji, zapału, wytrwałości w realizacji celów. I szczęścia w życiu osobistym, bo to ważne. W tle choinka z Photoshopa, góra prezentów z Photoshopa i dzieci pewnie też z Photoshopa. Normalny człowiek musi sobie tę choinkę po prostu kupić za pieniądze zarobione w nowym systemie motywacyjnym. O dziwo, choinka wypada o pół metra niższa niż w zeszłym roku. Strona druga - dlaczego nasza firma jest najlepsza. Strona trzecia - dzień codzienny naszego fantastycznego działu kontroli wewnętrznej. Strona czwarta - pracownicy miesiąca. Strona piąta - wartości naszej firmy. Ostatnia strona zazwyczaj jest "luzacka": żarciki, komiksiki, przepisiki na klopsiki.

Produkcja "bajek naściennych" zajmuje firmom zazwyczaj sporo czasu i pochłania konkretne pieniądze. Powinna więc działać. Dlaczego więc typowy "szczurek korporacyjny" chodzi niezmiennie niezadowolony, naburmuszony, agresywny, poirytowany i wrogo nastawiony do bliźniego? Dlaczego wszystkie korporacyjne bla bla bla ma głęboko w... poważaniu i pilnuje jedynie pozorów? Dlaczego o swojej firmie mówi źle albo wcale?

Może dlatego, że w tych "bajkach naściennych" nie ma ani krzty magii?   

poniedziałek, 21 lutego 2011

Dziewczynki piszą chłopcom

Dłuuuugo się wzbraniałam przed przeczytaniem "Płci mózgu" aż poleciła mi to kuzynka mojego taty, bardzo fajna pani pedagog. Stwierdziła, że wiedza zawarta w "Płci mózgu" bardzo jej się przydała w wychowaniu syna (dziś nastoletniego, sympatycznego chłopaka) i w obudzeniu w nim takich zainteresowań i talentów, których sam z siebie by nie rozwijał. No cóż, westchnęłam i wzięłam. Trudno, co robić...
Książka odleżała swoje na półce aż pewnego dnia po nią sięgnęłam. Po kilku stronach kartkowałam dalej. O dziwo, nie chciało mi się spać! Przeczytałam m.in. o tym, jak na naszą "mózgową" kobiecość-męskość działają hormony i co się kiedy dzieje. Ciekawa była też organizacja kilku ważnych ośrodków w mózgu kobiety i mężczyzny. To już wyjaśnia gros "dziwnych" zachowań osobników innego gatunku - mężczyzn. Wyłapywałam to, co mogło mieć znaczenie dla a) matki, b) bajkopisarza.
Zaczęłam pod innym kątem obserwować Milana. Okazał się 100% samcem, o ile można tak powiedzieć o dwulatku z groszami. Nastawiony na akcję, skupiony na przedmiotach, auta + klocki, naśladuje dźwięki wszystkiego, co się porusza. Zainteresowany ludźmi o tyle, o ile mogą mu się przydać w zabawie albo do załatwienia różnych spraw (np. ściągnięcia z górnej półki regału CD Bruce'a Springsteena). Jako wzrokowiec bezbłędnie odgaduje (odkąd skończył półtora roczku) marki samochodów i rozpoznaje reklamy w TV po pierwszym kadrze. W jednej książeczce ma strony z różnymi przedmiotami do nazywania. Stronę z ludźmi przewraca, jakby jej nie widział. Skupia się za to na stronach ze zwierzętami i oczywiście pojazdami. No i jego nieograniczona ciekawość świata... Puścić się w długą w wielkim centrum handlowym, w lesie, na dużym placu - to właśnie mój syn, mini-macho.
Dziewczynki są (podobno) inne. Skupiają się na relacjach, na ludziach. Nie odchodzą tak daleko od rodziców. Trudniej im się pożegnać z rodzicami w żłobku/przedszkolu. Szybciej zaczynają mówić, ponieważ mają lepiej zorganizowany w mózgu ośrodek słuchu. Dlatego też w szkole szybciej zaczynają czytać - bazą czytania jest słyszenie, a nie oglądanie literek. Szybciej składają długie zdania. Może dane mi będzie się przekonać :)

Z mojego, dziewczyńskiego, punktu widzenia trudno się nie zgodzić z takim opisem. Podobno bardzo szybko zaczęłam mówić. Moment czytania pamiętam już sama - pięcioletnia Aga w żółtych podkolanówkach własnej ciotki siedzi na schodach u dziadków w Gołańczy i czyta młodszym dzieciakom bajkę. Buczałam czytając "Braci Lwie Serce", a "Pan Samochodzik" jakoś nie zrobił na mnie wrażenia (tylko dlaczego potem uwielbiałam "Old Surehanda" Karola Maya?). Orientacja na mapie albo w lesie = 368. odcinek "Zagubionych". Jak raz w szkole narysowałam na tablicy ostrosłup, to pan z matmy spojrzał na mnie wymownie i narysował jeszcze raz. Ludzie interesowali mnie od zawsze. W pewnym momencie zafiksowałam się nawet strasznie na relacjach i dopiero odejście od problemu na baaaaaaardzo daleki dystans pozwoliło mi się od tego odpępnić. Zabawki? Lalka i misiek, żadnych aut. Klocki pamiętam dobrze - nie wiedziałam, co z nich zrobić. Tacie za to szło genialnie. Ogromna ciekawość świata, którą "coś" tłumiło i kazało mi się zawsze trzymać w drugim rzędzie. Do tej pory uważałam, że jest to wynik wyłącznie ociosania przez różne systemy, ale może jednak była to jakaś "wada wrodzona mózgu"?

Sprawa z bajkami ma się jeszcze ciekawiej. Opowieści chłopców są podobno pełne akcji, nagłych zwrotów, drastycznych momentów i napięcia. Dziewczynki skupiają się na ludziach i opowiadają o cieple, spokoju i bezpieczeństwiej. Gdy tę samą historię opowiedzą chłopiec i dziewczynka, to raz dostaniemy bajkę o rabusiu, a za drugim razem bajkę z punktu widzenia ofiary. To ma niesamowite znaczenie z punktu widzenia bajkoterapii i bajkopisania w ogóle. Co więcej, patrząc na grono osób zajmujących się pisaniem opowieści dla dzieci i ich ilustrowaniem widać ogromną przewagę kobiet. Na bank ma to wpływ na sposób podania wiedzy o świecie. Mężczyzn w "branży" jest niewielu. Z pamięci wymienię na szybko tylko Bohdana Butenkę, Janoscha/Janosza, duet Sempe i Goscinny (seria o Mikołajku) i Michała Mordarskiego od pozytywnie zakręconych wierszyków. Jakaż szkoda! Bajki pisane przez facetów niezmiernie mi się podobają. Są takie... nieprzemoralizowane. Puszczając szelmowskie oko do czytelnika budzą we mnie małego łobuziaka - moją ukrytą chłopięcość ;)

(obrazek ze strony komiks.gildia.pl)

czwartek, 17 lutego 2011

Fantazje dwulatków

Dlaczego bajki dla dwulatków są takie... "dwuwymiarowe"? Krzyś poszedł do ogródka. Krzyś bawił się piłeczką. Krzyś pogłaskał kotka. Obserwuję moje dwuletnie dziecko i stwierdzam, że jego wyobraźnia jest daleko bardziej rozwinięta niż te proste obrazy. Dziś zastrzelił mnie następującą wiadomością: "Ja mam w brzuszku małą dzidzię. Malutką jak fasolka. A ty, mama, masz w brzuszku groszki." Niedawno oznajmił, że w kościółku mieszka krokodyl. Krokodyl w kościółku gotuje zupę dla Milana i dla babci. Albo że jedzie do Reala kupić dom dla dziadka Andrzeja. Skąd mu się takie wizje biorą? Ot, zagadka.
Skonsultowałam moje spostrzeżenie z koleżanką Hanią, mamą Mateusza, z którym Milan w jedną noc przyszedł na świat. Mateusz niedawno wymyślił, że dziadka Henia gonił dzik i dziadek uciekał na drzewo i krzyczał "latunku". Nasze chłopaki razem chodzą do żłobka i tam podobno wspólnie wożą towar do Lidla i gotują zupę. Zdolność do fantazjowania obejmuje również wyobrażanie sobie, że dane przedmioty są czymś innym. Milan ustawia klocki jeden za drugim i mówi, że to pociąg. "U uuuuu!" - jedziemy, mama.

Dziecięce fantazjowanie ma też ujemną stronę - lęki. Milan co noc wbiega w środku nocy do naszej sypialni i ze słowami "boję się, boję się" pakuje się między nas. Nie wiem, czy boi się ciemności, czy boi się spać sam, czy boi się jakichś cieni. On sam jeszcze nie wie, a gdy zadaję jakiekolwiek pytania zamknięte: "Czy boisz się ciemności?" odpowiada "Tak", obojętnie o co zapytam. Inna scena: na parkingu. Staje za mną i mówi, że się boi dużego auta. Jeszcze niedawno leciał przez parking dotykając każdego znaczka na aucie. Ostatnio wiele przedmiotów wzbudza w nim lęk. Łącznie z magiczną kupą w nocniku.

Z książeczek, które mamy na półce, Milan chętnie ogląda "literaturę faktu" czyli zdjęcia krów, niedźwiedzi, psów itd. Ale równie chętnie słucha opowieści o tym, jak papuga Nico uciekła i schowała się na obrazku. Potrafi parę minut siedzieć i szukać papuziego ogona wśród tysiąca detali na średnio realnym obrazku. Lubi też cienką książeczkę o tym, jak Świnka Peppa, jej brat Jacek i dinozaur Jacka idą do dentysty, pana Słonia. W efekcie oględzin dinozaur ma myte ząbki i płucze buzię specjalnym płynem. Kto widział pluszowego dinozaura na fotelu? Ale dzięki temu Milan chętniej myje zęby. Ja opowiadam historię o dinozaurze u dentysty, a on siedzi z dosłownie rozdziawioną paszczą. Więcej fantazji i odwagi z naszej - rodzicielskiej - strony, a może nasze dzieci będą śmielej i z większą wyobraźnią iść przez życie? Wyobraźnia jest potrzebna jak powietrze :) 

poniedziałek, 14 lutego 2011

Bo zabierze cię Cyganka!

Podobno do 8. roku życia w dziecku kształtują się najważniejsze postawy życiowe, przekonania, scenariusze postępowania i schematy działań skierowane na "wygraną" bądź "przegraną" (polecam stare ale jare Born to Win). Przypominam sobie w tym momencie nasze babcie i mamy, które mawiały do nas np. tak: Jak będziesz niegrzeczny, to zabierze cię Cyganka! Ukraińcom nie wierz jak psom. Dzieci i ryby głosu nie mają. Grzeczna dziewczynka nie krzyczy, nie złości i nie kłóci się z innymi. Nie wychylaj się. Jako kilkuletnia dziewczynka nie wiedziałam, skąd się biorą takie przekonania w mojej matriarchalnej rodzinie. Nie myślałam o wojnie, o powojennym głodzie, o tradycyjnych czy rewolucyjnych modelach wychowywania dziewczynek i chłopców. Nie wiedziałam o dziedzictwie kobiet, które ukształtowały mój fundament przekonań.
Zastanawialiście się nad bajkami, jakich słuchaliśmy w dzieciństwie? Kopciuszek - wzór do naśladowania. Biedny, pogardzany, przepracowany, skromny, milczący, rozmarzony. Rozkwita dopiero u boku księcia. Królewna Śnieżka - odrzucona przez macochę, wypędzona do lasu, skromna, pracowita itd. Budzi ją do życia pocałunek księcia. O smoku - szewczyk dzięki sprytowi zabija smoka i w nagrodę dostaje królewnę i pół królestwa. Ciekawe, ile w nas pozostało z Kopciuszków poświęcających się w oczekiwaniu na tego Jedynego, który nas wyrwie z niewoli? 
Po latach zaczynam odsiewać to, co we mnie "moje" a co "wyuczone". Oj, jest tego osadu! Zaprzęgając mózg można dotrzeć do prawdziwego siebie i zacząć od nowa pracować nad schematami myślenia i modelami zachowań. O ile jednak dzieciom taka nauka przychodzi z łatwością, dla nas, dorosłych, jest to niezła ścieżka zdrowia. 
Dlatego piszę takie bajki, w których i dziewczynki, i chłopcy mają w swoim życiu moc sprawczą, podejmują odpowiedzialność na swoją miarę, aktywnie rozwiązują problemy i podejmują walkę z własnymi lękami. Wierzę, że dzieci, które wyrosną na takich bajkach, będą szczęśliwsze.

Dziś trzeci odcinek bajki "Kto schował Julkę?" Czekam na wrażenia tych, którzy jej jeszcze nie czytali.

Wiedźminka posłała jej szeorki uśmiech i odpowiedziała: – Chcę się przyjrzeć twojej różowej spince do włosów. Mogę?
- Proszę – odrzekła Julka i podała spinkę Wiedźmince.

Wiedźminka oglądała spinkę bardzo dokładnie.
- Hmmmm... Tak jak myślałam – powiedziała – No chodź tu! – dodała rozkazującym głosem i złapała palcami coś, co siedziało na samym czubku kwiatka na spince.
- Co to?! Fuj! – krzyknęła Julka. Na ręku Wiedźminki leżał malusieńki robaczek. Julka nigdy go nie zauważyła, bo robaczek był cały różowy, jak spinka. Dziewczynka zaczęła machać gwałtownie głową. Bała się robaków! A może we włosach krył się jeszcze jeden? Albo nawet dwa?




- Nie bój się! To Robaczek-Chowaczek. Zobacz, mam Wielki Atlas Robali. Tu jest napisane tak: „Robaczek-Chowaczek to niewielki robak z rodziny dżdżowników, żyje na ciele ludzi i powoduje u nich nieśmiałość. Poza tym nieszkodliwy. Objawy: człowiek zaatakowany przez Robaczka-Chowaczka chowa się i ucieka przed innymi ludźmi. Leczenie: Robaczek-Chowaczek doskonale czuje się w lesie. Należy zanieść go do lasu, położyć pod drzewem i nakryć liściem.” – przeczytała Wiedźminka fragment z grubej książki.

- No to chodź, wyniesiemy go! – Julka zerwała się na nogi. Oczywiście bała się Robaczka-Chowaczka, ale postanowiła przełamać strach. Dziewczynki wzięły pudełko po zapałkach i włożyły do niego robaka.
- Dokąd chcesz go wynieść? – spytała Wiedźminka.
- Plac zabaw jest w parku. Tam rośnie dużo drzew. Robaczkowi na pewno się tam spodoba – zapewniła Julka.

Dziewczynki ruszyły żwawo w kierunku placu zabaw. Chciały jak najszybciej pozbyć się różowego robaka.

Gdy po chwili Julka i Wiedźminka dotarły na miejsce, dzieci na placu bawiły się właśnie w bezludną wyspę.
- To moja ulubiona zabawa – oznajmiła Julka.
- Zatem pobawmy się razem z nimi! – zawołała Wiedźminka.

Julka zamilkła – jak zawsze w takiej sytuacji. Chwyciła silniej swojego pieska i ukryła buzię w jego futerku. Wiedziała już, że to Robaczek-Chowaczek w pudełku kazał jej znowu się schować. Nie potrafiła jeszcze nie słuchać podszeptów robaczka.
- Nie, ja nie idę – zdecydowała.
- No dobrze, pozbądźmy się najpierw robaka, a potem zobaczymy – odrzekła Wiedźminka.

Dziewczynki rozejrzały się dookoła szukając odpowiedniego drzewa dla Robaczka-Chowaczka. Wybrały wysoki klon nie za blisko ulicy i nie za blisko placu zabaw. Położyły robaczka pod drzewem i nakryły ładnym, dużym liściem.
- Cześć robaczku – powiedziała Julka. – Będzie ci tu dobrze.

- No to co? Idziemy się teraz pobawić? – niecierpliwiła się Wiedźminka.
- Idziemy! – Julka podskoczyła z radości. – Tylko... Ja nie wiem jak... Nie znam nikogo... – dodała smutnym i niepewnym głosem.
- Ja też nie znam nikogo. Ale tak bardzo chcę się pobawić w bezludną wyspę! Wiesz co? Chodźmy do nich i przedstawmy się – zaproponowała Wiedźminka.

piątek, 11 lutego 2011

Wstydliwa sprawa

Każdy robi, a nikt o tym nie mówi oprócz mam małych dzieci. Kupa. Odwieczna tajemnica. Wchodzi jajecznica - wychodzi śmierdząca kiełbaska. Wchodzi bułka z pomidorem - wychodzi śmierdząca kiełbaska. I bądź tu mądry!
Pamiętam, jak spędzałam kiedyś wakacje na mazurskiej wsi. Właściciele mieli córeczkę Matyldę. Matylda miała wtedy ok. 2 lat. Było lato i czas odzwyczajania od pieluszki. Ciepło, miło, zazwyczaj dzieciom w to graj. W dziewczynkę jakby piorun strzelił. Jak chciała iść siusiu albo nie daj boże kupę, chowała się za krzakami i urządzała prawdziwy teatr. Nie wolno było do niej podejść, patrzeć w jej stronę, zagadywać ją, nawet dać znać, że się coś wie lub widzi. Matylda chciała być niewidzialna.
Myślałam, że to przypadek dziwaczny i odosobniony. Aż trafił mi się mój synek, który ma te same objawy: chowa się pod stół, unika wzroku, wygania wszystkich ze swojego kącika, gdy "czyta książki", jak mawia. Nocnik nigdy na niego nie spadł ani nie zmuszaliśmy synka nigdy do siadania na nocnik. Teoretycznie powinien być wolny od traumy. A jednak coś sprawia, że dziecko mówi "nie".
Z dwulatkiem jeszcze specjalnie nie pogadasz. Nie zracjonalizujesz problemu. Dziecko nie zdaje sobie sprawy z tego, dlaczego się boi. Boi się i już. Nie chce i już. Podrapałam się więc w głowę i wymyśliłam dla niego specjalną bajeczkę o Milanie, który zjadł duże śniadanko. Jak tylko trochę ją obrobię w komputerze i będzie wyglądała "po ludzku", nie omieszkam się nią podzielić.
Najważniejsze, żeby działała - to będę sprawdzać w najbliższym czasie.

Póki co, zapraszam do przeczytania drugiego odcinka opowieści mrożącej krew w żyłach "Kto schował Julkę".

- Uaaaaaa! – rozległo się kolejne ziewnięcie, po czym drzwi domku otworzyły się i wyszła... mała dziewczynka z marchewkowymi włosami. Ubrana była w trawiastozieloną sukienkę i śmieszny kapelusik tego samego koloru.
 




- O! Dzień dobry! – zwróciła się do Julki. – Jestem Wiedźminka. Umiem czarować. To jest mój domek. Ma na imię Barni. Mam jeszcze kota Kuskusa, ale gdzieś sobie poszedł. Przedstawię ci go przy okazji.

Julka zaczerwieniła się. Nie miała pomysłu na to, co można by powiedzieć. Nie wiedziała dlaczego, ale nagle chciała być niewidzialna. Coś kazało jej się ukryć. Schowała się szybko za krzakiem i zasłoniła twarz rękami. Może jeśli ona nie widzi czarodziejki, to czarodziejka też nie widzi Julki? Spomiędzy palców patrzyła jednak na Wiedźminkę z ciekawością. Ta dziewczynka była taka odważna!

Wiedźminka uśmiechnęła się. Dziewczynka z pluszowym psem wydała jej się bardzo miła.
- Jak masz na imię? – zapytała Wiedźminka.
- Julka –głosik zza krzaków zabrzmiał tak cicho, że prawie nie było go słychać.
- Miło mi cię poznać – odpowiedziała Wiedźminka przyjaźnie.

Julka chętnie zadałaby Wiedźmince sto pytań! Była bardzo ciekawa, jakim sposobem mały domek na kurzych nóżkach pojawił się na jej podwórku. Zamiast zapytać stała jak wmurowana. Tak jakby ktoś zawiązał jej sznurówki w butach.

- Dlaczego tak cicho mówisz i dlaczego się chowasz? – zdziwiła się Wiedźminka.
Julka nie wiedziała jednak dlaczego. Zawstydzona zaczerwieniła się mocno. Wiedziała, że jej policzki przypominają teraz dojrzałe pomidory i z tego powodu jeszcze bardziej chciała się zapaść pod ziemię.

Wiedźminka poprosiła Julkę, żeby wyszła zza krzaka. Sama przyniosła z wnętrza Barniego dwa kubki parującego kakao. Na nosie miała dziwne, olbrzymie okulary ze szkłami jak denka od butelek. Przez te okulary oczy Wiedźminki wydawały się ogromne.

- Proszę. To kakao w moim magicznym kubku-niekapku. Możesz odwrócić kubek do góry nogami i kakao się nie wyleje – oznajmiła i podała Julce kubek.
- Dziękuję – wyszeptała Julka. – Mmmm… Bardzo smaczne to kakao – dodała i oblizała z apetytem piankę z ust. Przechyliła kubek, żeby sprawdzić jego magiczną moc. Kakao faktycznie zatrzymało się na brzegu i ani kropla się nie wylała.

- Cieszę się, że ci smakuje – powiedziała Wiedźminka i siorbnęła głośno. – Może opowiesz mi coś o sobie, o twoim psie i o okolicy? Jestem tutaj pierwszy raz i nie znam nikogo.

Julka wypiła jeszcze kilka łyczków. Łyczki były naprawdę bardzo malutkie – najchętniej piłaby to kakao całą wieczność, żeby tylko nie musieć się odzywać. Widziała jednak, że Wiedźminka jest bardzo miła i że naprawdę ciekawi ją wszystko dookoła. Julka opowiedziała o tym, jak bawi się w swoim pokoju lalkami i misiami. Wyznała też, że bardzo chce się bawić z dziećmi na placu, ale zamiast tam pójść, nie wiadomo dlaczego, chowa się za mamę.

Gdy Julka skończyła opowieść, bąknęła nieśmiało:
- Aaa... czy ja też mogę cię o coś zapytać?
- No jasne! – uśmiechnęła się Wiedźminka na zachętę.
- Czy możesz mi powiedzieć... To znaczy... Eeee... Zastanawiałam się... No... – Julka jąkała się i czerwieniła. Wreszcie wzięła głęboki wdech i zapytała: – Po co ci te okulary? 
 

wtorek, 8 lutego 2011

Początki bajkowania / bajkopisania / bajkomyślenia...

Nie mogę sobie przypomnieć, jak to się stało, że zgodziłam się napisać dla dzieci koleżanki dwie bajki. Jedna miała być dla dziewczynki prawie pięcioletniej, która była bardzo nieśmiała. Druga bajka miała być dla sześcioletniego chłopca, który przechodził okres totalnego buntu (jeden z wielu okresów buntu w życiu - mój dwuletni syn też ma teraz okres buntu). Najpierw powstała historyjka dla Gabrysi. Poczytałam skąpe informacje w internecie nt. bajkoterapii i w sumie pisałam na intuicję. Potem skonsultowałam z dobrą koleżanką - psychologiem - matką - społeczniczką - pozytywnie zakręconą.
Dalej pomyślałam, że dla jednorazowej historii nie będę przecież zamawiać profesjonalnego ilustratora za jakieś bajońskie tysiące złotych. Złapałam więc za ołówek i akwarele i zilustrowałam książeczkę sama. Ostatni raz, kiedy miałam jakikolwiek pędzel w dłoni, to był rok 2006 - malowanie mojej kawalerki. Wcześniej - podstawówka. Lubiłam malować twarze, ale nigdy nos mi nie wychodził. Do dziś czuję się niepewnie w rysowaniu, malowaniu i pokrewnych. Wolę kolor opisać słowami niż wyczarować pędzlem. Ot, taka mała ułomność.

Po Gabrysi (która teraz nazywa się Julka i czeka na kolejne dziewczynki chowające się za spódnicą mamy) napisałam bajkę dla Josha (który teraz ma na imię Kuba). To była bajka o Joshozaurze. I tę również narysowałam sama, już nieco śmielej, mniej topornie. Podobno całkiem fajnie wyglądają te moje obrazki-bohomazki.
Po Gabrysi-Julce i Joshu-Kubie popełniłam jeszcze kilka opowiastek dla różnych osób i celów. Opowiem o nich przy okazji.

Postanowiłam wrzucić tutaj moją pierwszą (w języku niemieckim jest takie śliczne, praktyczne słowo ALLERERSTE, co po polsku znaczyłoby tyle co "najpierwsze") bajeczkę, która obecnie nosi tytuł "Kto schował Julkę?". Dziś odcinek pierwszy - tadaaaaam!


KTO SCHOWAŁ JULKĘ?


Pewnego dnia Wiedźminkę obudził nagły wstrząs. RRRRRYMS! – coś uderzyło o dach Barniego. Domek na kurzych nóżkach zamruczał z niezadowolenia i hycnął na bok. Skok Barniego skończył się tym, że cała kolekcja magicznych kubków-niekapków spadła z hukiem z półki. Kuskus prychnął lekceważąco i dał długiego, zwinnego susa na drzewo.

Wiedźminka wyjrzała przez okno. Zobaczyła dookoła mnóstwo dzieci, które bujały się na huśtawkach, kręciły na karuzeli, grały w klasy, bawiły się w chowanego i budowały zamki w piaskownicy. Barni zaparkował akurat na tej części placu, na której dzieci grały w piłkę nożną. To właśnie ta piłka, uderzając w dach Barniego, narobiła hałasu i przestraszyła wiedźmiński domek.

Uwagę Wiedźminki przykuły mała dziewczynka z ładną, różową spinką we włosach i jej mama. Mama próbowała ciągnąć córkę w stronę dzieci, ale ta wyrywała się ze łzami w oczach i strała się schować za mamą.
– Julko, dlaczego znowu tak się zachowujesz? Dlaczego nie chcesz się bawić z innymi dziećmi? – zapytała mama.
- Bo nie chcę! Chodźmy stąd, mamusiu! – szybko odpowiedziała Julka i wtuliła twarz w spódnicę mamy. – Chcę się pobawić, ale boję się dzieci... – dodała cicho po chwili.
- Dlaczego się  boisz? – dopytywała zmartwiona mama.
- Nie wiem. Wolę iść do domu i pobawić się zabawkami w Indian. Zbuduję dla nich szałas – odpowiedziała Julka i mocno przytuliła swojego pluszowego psa.

Mama wzięła Julkę za rękę i poszły do domu. Dziewczynka wzięła swoje lalki i maskotki, przebrała je za Indian i zbudowała dla nich w ogródku/na dworze szałas. Potem mama zawołała córeczkę na obiad.

Po obiedzie Julka wyjrzała przez okno. Zobaczyła malutki domek stojący dokładnie na miejscu jej indiańskiego szałasu. Dziewczynka poprawiła spinkę we włosach, złapała pluszowego psa i zbiegła szybko na dół. Koniecznie chciała się dowiedzieć, co za gość zburzył jej szałas. Skąd jest? Co tu robi? Dlaczego ma kurze nóżki? No i dlaczego chrapie?

Nagle z domku rozległo się głośne ziewnięcie:
- Uaaaaa! – Julka aż podskoczyła ze strachu. Cieszyła się, że pluszowy pies był z nią – we dwoje zawsze raźniej! Bała się odezwać, choć ani chrapanie, ani ziewanie nie brzmiały groźnie. Zastanawiała się, czy ten tajemniczy Ktoś w domku jest miły. A jeśli mieszka tam jakiś wstrętny pająk i zaraz wyskoczy na nią z wrzaskiem? – na samą myśl o tym Julka wtuliła się głebiej w swego pluszowego psa.

- Uaaaaaa! – rozległo się kolejne ziewnięcie, po czym drzwi domku otworzyły się i wyszła...

Ciąg dalszy nastąpi niebawem :)

piątek, 4 lutego 2011

Po przerwie

Milan po raz pierwszy zachorował tak, że musiał posiedzieć kilka dni w domu. Z jednej strony masakra, bo gorączkował, kaszlał, smarkał i nie chciał jeść tabletek. Z drugiej strony masakra, bo nie jadł, marudził i nic mu się nie podobało. Po każdym dniu miałam wrażenie, że mój mózg się zresetował. Nie byłam w stanie nie tylko myśleć o bajkach, ale w ogóle myśleć. A przecież to było tylko kilka dni!

Z tymi tabletkami to była cała historia. Faktycznie są gorzkie jak nieszczęście. Milan kategorycznie odmówił ich przyjmowania. Próbowałam wszelkich sposobów: wmieszania w serek (udało się tylko raz, potem się zorientował), rozpuszczenia w soku (nadal było gorzkie i ewidentnie pływało), oczywiście tłumaczenia racjonalnego "na dorosłego". I nic. Przed samym snem wymyśliliśmy z Christianem taką bajeczkę: tata też jest chory i musi brać tabletki i syropki. Nalałam chłopakom "po kieliszku", rozpuściłam Milanowi tabletkę i panowie stuknęli się ceremonialnie i wychylili razem kieliszki. Obaj się skrzywili, przytulili i poszli czytać książeczki. Ufff...
Taki sam manewr zadziałał, jak Milan nie chciał spać. Wzięłam jego misia i miś powiedział "Jestem chory i bardzo zmęczony. W dodatku jest mi zimno, bo mam gorączkę. Przykryjmy się kocykiem, będzie nam ciepło. Chodź, położymy się na poduszce. Ty tutaj, a ja tutaj." I miś potuptał po kocyk i nakrył Milana i siebie po same głowy. Milan posłuchał! Nie czuł się sam, wiedział, że miś czuje się tak samo jak on i że ma na to radę. Fajnie jest tak rozbudzać wyobraźnię dwulatka włączając go w takie "bajeczki live".

Kiedyś, dawno temu, zamarzyło mi się, żeby pisać bajki. Ale po pierwsze, takie bajki, które pomagają i bawią. Po drugie takie, w których dziecko zobaczy siebie. Wpadła mi do ręki bardzo mądra lektura na ten temat - książki o bajkoterapii Marii Molickiej. Przeczytałam dużo o dziecięcych lękach. Nie wiedziałam, że na drodze przez dzieciństwo czai się aż tyle strachów! Gdzie są te legendy o szczęśliwym dzieciństwie? Najpierw pierwotny lęk przed byciem opuszczonym przez mamę, potem lęki - psikusy własnej wyobraźni (potwory pod łóżkiem i spółka), następnie lęk o własny wizerunek (np. lęk przed byciem zawstydzonym).
Przeczytałam o tym wszystkim w mądrych słowach psychologa i złapałam się za głowę. Potem zagłębiłam się we wspomnieniach...

Pamiętam scenę, jedną jedyną, jak mama tak bardzo pokłóciła się z tatą, że wyrzuciła jego rzeczy z szafy i kazała mu się wyprowadzać. Nie pamiętam powodu. Nic dalej się nie wydarzyło. A jednak pamiętam ten strach, że tata może zniknąć.

Pamiętam bajkę o duszku, który mieszkał na strychu. Nazywał się Ruprecht. Oglądałam ją z zapartym tchem i wytrzeszczonymi oczami. Bałam się jak licho. Siedziałam jednak od początku do końca. Potem nie mogłam spać. Wstawałam w nocy i gadałam przez sen.

Pamiętam też takie zdarzenie, jak mama wysłała mnie po coś do znajomych mieszkających kilka bloków dalej. Poszłam, zapukałam i otworzył mi pan Stasiu w szlafroku sięgającym kolan. Mój tata miał długi szlafrok, więc powiedziałam w domu, że pan Stasiu był w przykrótkiej podomce. Gdy spotkaliśmy się z tymi znajomymi, mama oczywiście wszystko wygadała. Oblałam się purpurą i pamiętam ten wstyd do dziś.

Pamiętam też mój pierwszy dzień w przedszkolu. Nie bałam się tego, że mama po mnie nie przyjdzie, a w każdym razie tego nie pamiętam. Pamiętam za to szaro-burą sukienkę, w którą mama mnie przyodziała. Nie cierpiałam jej szczerze i protestowałam z całych sił. Ale kto w tamtych czasach pytał dziecko o zdanie? Sukienka została ubrana bez gadania i do widzenia. Czułam się jak półtora nieszczęścia. Miałam wrażenie, że wszystkie dzieci gapią się na moją sukienkę w kolorze szmaty do podłogi. Było mi wstyd i na nikogo nie patrzyłam. Dzieci tańczyły akurat w parach. Podszedł do mnie blondynek Marcin i wziął za ręce. Nadal czułam się jak kotlet na patelni, ale teraz przynajmniej ruszający się kotlet. Jestem wdzięczna Marcinowi do dziś, że pomógł mi rozproszyć stres i skierować uwagę na coś innego. 

We wszystkich trzech sytuacjach miałam kilka lat, a żywe wspomnienie stresu pozostało gdzieś w ciele. Pamiętam nie tyle wydarzenie, ile to, co mnie przestraszyło i uczucie lęku.
Szkoda, że nikt mi wtedy nie opowiedział żadnej mądrej bajki.