O mnie

Moje zdjęcie
TimeMashinka to wehikuł czasu. Czasu dzieciństwa. Przewozi dzieci mądrze i śmiesznie przez drogę pełną zakrętów i dziur. Wehikuł czasu ma tylko jednego kierowcę i tylko jednego bohatera - Dziecko.

środa, 26 września 2012

SOKOLI WZROK


Nie ma to jak sokoli wzrok! Zawsze podziwiałam mojego tatę, który z kilometra rozpoznawał numer nadjeżdżającego autobusu. Aż zobaczyłam go pewnego dnia, jak czytał gazetę. Ręce miał wyciągnięte daleko przed siebie. W końcu stwierdził, że ręce są za krótkie i poszedł do okulisty. Wrócił w okularach. Cóż, wspaniała daleka perspektywa może też oznaczać ślepotę w krótkim horyzoncie. Mam chyba wzrok po tacie. Fantastycznie widzę to, co (może być) przede mną za 10 lat, ale jak przychodzi do przełożenia tego na kroczki z dziś ja jutro, to dłubię po omacku.
Dość tego samobiczowania się :) Jest środa. Piękna jesień. Skończyłam śmieszną bajkę o przyjaźni. Zaraz idę z Ineczką na rower. Mała ma już rok! Nie do wiary, ile przez ten czas chochlików zdołało się zagnieździć w jej lazurowych oczętach.

Aha, gdyby ktoś pytał, to owszem, ten wierszyk miał być lekko ironizujący :)





SOKOLI WZROK

Poleciał w niebo sokół
i okiem rzucił pod nogi.
Wszyściutko widział wokół
od Osin po Barłogi.

Tu rośnie mak, łan żyta,
tam marchwi korzeń krzywy.
W zagrodzie do koryta
wpycha się wieprz nieruchliwy.
Tu sąsiad na sąsiada
zaczaił się z łopatą.
Pod chatą baba gada,
dokąd wyjedzie w lato.
Pies łańcuch drze przy budzie,
jaskółka nosi muchy,
żuk gnojarz toczy w trudzie
małe, śmierdzące kluchy.
Rój pszczół się pożarł z osą,
jabłuszko robal chrupie,
stonoga idzie boso,
turysta ma włos w zupie.

Do domu wrócił sokół,
wyciagnął się w fotelu,
pomacał skrzydłem wokół,
wziął „Rzepę” z gazet wielu.

Czyżby to błąd był w druku?
Czy oko go nie myli?
Oczy swe przetarł sokół
i bardziej się pochylił.
„Nie widzę ni literki!
Ni małej, ni tej dużej!
A może sęk tkwi w ciemni
jak przy ślepocie kurzej?
Siądę pod żyrandolem...
I nic! Jak kocham bozię!
Jak w papier pukam dziobem
Jest nawet jeszcze gorzej!”

„Rzepę” rzucił w łan żyta,
gdzie maki, mysz, żuk w kreski
i krążąc w chmurach czyta
od deski aż do deski.

poniedziałek, 17 września 2012

ŚLEPY JAK KRET


Do napisania tego wierszyka zainspirowała mnie Ania Ranoszek. Nieeee... Ona nie jest ślepa, nie ma pazurów ani futerka na sztorc. Jest karateką i ma Akademię Karate. I nic nie ma z Bruce'a Lee. Ma za to takiego "cosia", który pomaga jej podążać za wewnęrznym okiem. Czy na macie - tego nie wiem. W życiu jednak zdecydowanie tak. I to właśnie w małym człowieczku - autorce tego wierszyka - wyzwala wieczne achy i ochy. Z zazdrości, rzecz jasna.






ŚLEPY JAK KRET

Kret z wyspy Kreta trenował karate
I karategę krótką miał w kratę
Lecz kret czerń tylko widział swym okiem
Stąd jego ciosy chadzały bokiem

I zamiast w deskę szła kata w sęka
Aż kret z wysiłku po cichu stękał
Lub innym razem krecie jun-zuki
Miast w przeciwnika trafiało w zbuki

Niezbity z tropu kret postanowił
Że przeciwnika uchem wyłowi
Zaangażuje nos, język, dotyk
I niepotrzebne będą mu oczy

Długo kret ćwiczył swoje pięć zmysłów
Biorąc nauki u słynnych mistrzów
Na szpic wyostrzył nawet zmysł szósty
Rok medytując w piaskach trzech pustyń

Teraz cios kreta rządzi na macie
Większego mistrza w tsuki nie znacie
Zanim przeciwnik zdąży pomyśleć
Cios kreciej łapy w ciemność go wyśle

Odtąd kret z oka ślepego błyskiem
Wygrywa walki jeszcze przed gwizdkiem
Stąd jasnowidza zdobył przezwisko
Za trzecie oko. Dwa to nie wszystko.

sobota, 8 września 2012

Maraton marabuta


Tydzień w domu wariatów na boku. Okazuje się, że nawet w takich okolicznościach przyrody potrzebne są reguły. Wypracowaliśmy jedną niezwykle ważną: jedno mamine kolano jest Milana, drugie jest Inki. Amen. Inaczej były wojny z rękoczynami i "zęboczynami" włącznie.
Stwierdziłam, że ciężko wychowywać trzylatka (prawie cztero-) domowymi metodami. Pół biedy, jak oba dzieciaki są na chodzie. Bawią się razem, dokądś idziemy, coś załatwiamy, malujemy, biegamy, itp. Ale jak Inka idzie w ciągu dnia spać, musi być cicho. A ja muszę zrobić obiad, w końcu odkurzyć, wstawić pralkę, itd. Co ma robić biedny Milan? Sadzam go przed TV i zapuszczam bajki. Wstyd mi, bo chciałabym być fajną i mądrą mamą (a nie tylko fajną), ale co robić? Mam sprzątać i gotować w nocy? Ratunku... I tak mój kochany syn siedzi przed pudłem i gapi się w telewizyjne frytki z keczupem. Fuj. O tej porze leci naprawdę mało wartościowych bajek.
Muszę coś wymyśleć. Jutro niedziela. Mam cały dzień na plan. W poniedziałek próba generalna :)

Dziś ostatni wierszyk dla Fundacji Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego MARSZ ZEBRY. Rzecz o ambitnym marabucie.





MARATON MARABUTA

Poszedł o zakład marabut
Że wygra z gepardem do Prabut
W wyścigu pieszym z Iławy
Chcąc uszczknąć z gepardziej sławy

Zrzuciły się marabuty
Chwackiemu koledze na buty
By biegi mógł śmiałek trenować
I mięśnie ud podbudować

Do startu, gotowi, ruszyli!
I jasne było po chwili
Że nasz poczciwy marabut
Przybiegnie drugi do Prabut

Marabut się nie zniechęca
To mięknie, to się rozkręca
Sunie jak czołg prawą stroną
Szosą słońcem suszoną

Ptak pierwszy dociera do mety!
Sensacja! A gepard? Niestety
Przykry go spotkał wypadek
Jak zeznał naoczny świadek

Kłusował kot lewą stroną
I karę zapłacił wnet słoną
Zgarnął go Fiat na swój zderzak
I poniósł w kierunku Zgierza

poniedziałek, 3 września 2012

PO ZEBRZE


Od dziś mam dwoje dzieci w domu. Zahartowanym w bojach mamom nie muszę nic więcej dodawać. Tym świeżym... No nie, nie ma co się uprzedzać. Nie wszystkie dzieci mają tyle energii i "mimozowatości" jak Milan i nie każde tak głośno i długo krzyczą jak Inka. No chyba że szybciej obracam łyżką ;)
Każda niemal zabawa kończy się na razie wybuchem zazdrości z tej czy tamtej strony. Najczęściej o mnie (o, jak mi miło...). Każde dziecko chce mieć mamę dla siebie i tylko dla siebie. Chce na ręce, na kolana, na plecy, uścisnąć, uszczypnąć, pocałować. Ale tylko ono. Żeby to drugie najlepiej zniknęło.
Są też momenty chwały, np. jak dwa dziczki bawią się w dziwnego ganianego. Inka rusza to w prawo, to w lewo, a Milan szybko staje jej na drodze. Mała kwiczy ze szczęścia aż do czkawki. Milan też, o dziwo.
Mimo młyna dzień przebiegł produktywnie. Wszystkie punkty na planie zostały odhaczone. Jutro będzie jeszcze weselej - odbieramy z przedszkola najlepszego kumpla Milana i zabieramy go do nas na popołudnie. Jak przeżyję, zamelduję się, drogi dzienniczku :)




PO ZEBRZE

Pewna zebra, wielka dama
Wsiadła raz za kółko sama
Chciała jechać na Nieszawę
Zaproszona na zabawę

Pasów zebra nie zapięła
By się suknia jej nie zmięła
By jej paski z auta pasem
Nie stworzyły kratki czasem

W kratce zebrze nie do pyska
W kratce ta na wadze zyska
Paski ujmą ze trzy kilo
(Jeśli oczy mnie nie mylą)

Późno już, więc gaz do dechy
Zebra bierze trzy oddechy
Kopytami kółko ściska
Spod kół auta piasek śwista

Prask! Trach! Bum! Zebra na drzewie
Jak to było? Tego nie wie
Nikt. A nawet zebra sama
W czarny worek spakowana…

Czarny lepszy jest niż paski
Wiedzą wszystkie to grubaski
Worek opiął się na żebrze
Jak sukienka. I po zebrze.