O mnie

Moje zdjęcie
TimeMashinka to wehikuł czasu. Czasu dzieciństwa. Przewozi dzieci mądrze i śmiesznie przez drogę pełną zakrętów i dziur. Wehikuł czasu ma tylko jednego kierowcę i tylko jednego bohatera - Dziecko.

piątek, 9 marca 2012

Zadanie domowe zaliczone

Zapisałam się na kurs pisania. To ci dopiero heca! Bawi mnie to z jednej strony, bo uwielbiam pisać i czuję się jak szczeniak aportujący patyk. Czuję się też zdyscyplinowana jak w prawdziwej klasie, z prawdziwą katedrą, prawdziwym panem "psorem" i prawdziwą klasą. Czytam i piszę codziennie. Serio serio. Nie ma żadnych wymówek.
Codzienne czytanie wdrażam już od pewnego czasu. W każdym kącie leży coś z literami. W tzw. jadalnym koło pilota od TV (najczęściej na pilocie). W kuchni na stole. W sypialni na nocnej szafce. W pokoju Milana na 4 półeczkach, dwupiętrowo. Nawet w toalecie mamy coś do czytania. Jest to nasza oficjalna czytelnia i każdy ma prawo odmówić otwarcia drzwi w trakcie pasjonującego artykułu o wspinaczce wysokogórskiej bez zabezpieczeń.

Niedawno dostaliśmy zadanie domowe. Mieliśmy pokazać wybraną cechę naszego bohatera w akcji, nie nazywając tej cechy wprost. Napisałam kilka scenek z życia Wiedźminki. Zamieszczam je poniżej. Przypomniałam sobie, że dawno temu pisałam już o Wiedźmince. Jak była w szkole. Jak cudowała na lekcji chemii. Jak naprawiała świat mając do dyspozycji szpulkę od nici i kawałek drutu. Podzieliłam się tymi historiami z dobrym kumplem z dawnych lat. Milek najpierw obśmiał moje bajanie sam, a potem czytał wspólnie z synami i tarzali się ze śmiechu. Pamiętam, że wtedy po raz pierwszy poczułam pisarską moc sprawczą. Wtedy nie wiedziałam, że jest to bardzo ważna umiejętność.

WIEDŹMINKA I JEDNA CECHA


Wiedźminka była spod znaku Ryb. Czytając swój horoskop nie potrafiła się zidentyfikować z takimi cechami jak bujanie w obłokach, płaczliwość, niezdecydowanie.
- Jestem okoniem. – stwierdziła i zamknęła gruby elementarz astrologiczny.
Okonia natura Wiedźminki brała górę przynajmniej trzydzieści razy dziennie. Od momentu, w którym zdała sobie sprawę z faktu, że ona to ona a nie jeszcze jedna noga mamy.
Jej mama wymarzyła sobie śliczną dziewczynkę z blond loczkami, lazurem wielkich oczu i w różu od stóp do głów. Wiedźminka urodziła się jako prawie ideał. Gdy jej mama pchała wózek przez miasto, przechodnie odwracali się zahipnotyzowani błękitem oczu maleństwa. Spod czapeczki wystawały koniuszki lnianych włosków. Mama postarała się o belę materiału w kolorze różowym i co wieczór z pasją szyła coraz to nowe ciuszki dla córeczki. Wiedźminka miała różowe kaftaniki, różowe pajacyki, różowe majteczki i obowiązkowo różowe spódniczki. 

Dwuipółletnia Wiedźminka spojrzała pewnego dnia w lustro i stwierdziła, że dziewczynka po drugiej stronie jest jej obca. Złapała kluskowatymi rączkami długą marchewkę i zamachnęła się tak, jak robiła to babcia Rumsztyk: rach, ciach, ciach, hokus, pokus, plums! Nagle zagrzmiało, zadymiło się, a lustro przechyliło się z jękiem drewnianej ramy na dziewczynkę. Wiedźminka podtrzymała zwierciadło i oparła z powrotem o ścianę. Spojrzała na własne odbicie i klasnęła dłońmi o uda z radości. Zaśmiała się bielą drobnych ząbków.
- To ja! – zawołała na widok płomiennorudych kosmyków i piegów, które usiały jej policzki jak złoty piasek.
Mama na jej widok również wydała głośny okrzyk. Niestety daleki od entuzjazmu Wiedźminki.

Mama myślała, że gdy Wiedźminka pójdzie do szkoły, stanie się wreszcie spokojną, poukładaną dziewczynką. Taką „normalną” według mamy. Już drugiego września została wezwana do dyrektora na rozmowę. Według dyrektora, dziewczynka miała na fizyce odwracać kierunek poruszania się planet po orbitach. Nauczyciel opowiadał o Układzie Słonecznym pokazując model, a Wiedźminka pytała uporczywie „ale dlaczego?” i ciągnęła planety w odwrotnym kierunku doprowadzając tym do ogólnego chaosu w kosmosie.
Do legendy szkoły przeszła lekcja polskiego na temat Słowackiego. Gdy pani profesor zwana Panną Wanną powiedziała, że „Słowacki wielkim poetą był”, Wiedźminka parsknęła śmiechem.
- Proszę o ciszę! – zareagowała natychmiast Panna Wanna. – Agatko, proszę wytłumacz swój śmiech.
- Pan Julek umiał pisać tylko przy nowiu Księżyca, tylko pod wpływem naparu babci Rumsztyk i tylko jego szczęśliwym piórem.
- Słu – cham? – Panna Wanna wycedziła zniżając okularu na czubek nosa.
- Pan Julek miał takie szczęśliwe pióro. Od gęsi wędrownej. Mówił, że żadne inne go tak nie uskrzydla.
- Jaki pan Julek?
- Słowacki, pani profesor. Był może poetą, ale niezbyt wielkim, moim zdaniem. – dodała Wiedźminka kończąc składanie origami bez spoglądania. – W dodatku sadził ortografy. Ciocia Mela poprawiała mu teksty.
Polonistka wstała zza katedry, zdjęła okulary i nerwowym ruchem wycierała je z wymaigowanego okruszka. Jak to? Przecież „Słowacki wielkim poetą był”! Przecież tak jest napisane!
Prawdziwym wyzwaniem dla Wiedźminki był pan od matematyki zwany Sikorem. U Sikora wszystko musiało być idealnie poukładane. Dziennik klasowy leżał na środku biurka, po jego lewej stronie leżał liniał, po prawej długopis i ołówek. Kawałki kredy leżały pod tablicą według długości i koloru. Lekcja zaczynała się od odczytania listy obecności. Następnie Sikor wykładał krótko teorię, a potem przez pół godziny maglował uczniów przy tablicy. Pewnego poniedziałku wszyscy weszli do klasy i zastali chaos. Kreda porozrzucana, jakieś bohomazy na tablicy, na biurku ołówki i długopisy porozwalane jak bierki, krzesła poskładane na kupie w jednym kącie sali, a stoły w drugim. Dziennik lewitował pod lampą. Sikor zdębiał. Nie wszedł do klasy. Widać było, że ma ochotę zadzwonić pod 912. Z braku takiej możliwości czmychnął na skargę do dyrektora.

Wiedźminka starała się trzymać z daleka od ludzkich problemów. Wydawały jej się kompletnie nieistotne. Mieszała się tylko wtedy, gdy komuś działa się krzywda. Jak Kalinie. Mała Kalinka miała wadę wymowy. Nie potrafiła wymówić „r”. „Grubym rybom”, jak klasa nazywała paczkę Tomka, wydawało się to arcy-zabawne. Gdy Kalina mówiła „lowel” albo „geoglafia”, denerwowała się i zaczynała się dodatkowo jąkać. Wtedy chłopcy wpadali w świetny humor i przedrzeźniali koleżankę.
- Plo, plo, plo... Plosię mnie nie prze, prze, przedzieźniać! – małpowali Kalinkę.
Dziewczynka czerwieniała jak pomidor i odchodziła w kąt. Chłopcy szli za nią i tak długo wyśmiewali, aż Kalinka wybuchała płaczem i biegła do domu. Wiedźminka długo myślała nad tym, co może zrobić. Pewnego dnia, gdy banda „grubych ryb” już biegła w kierunku Kalinki, Wiedźminka machnęła w ich stronę krzywym kijaszkiem i coś wymamrotała. Nagle chłopcy dostali strasznej czkawki. Czkawka była nie do opanowania, silna aż do zachłystywania się, połączona z puszczaniem głośnych bąków. Zemsta Wiedźminki nie była wyrafinowana, ale skuteczna. Chłopcy omijali Kalinkę z daleka.
Taki był okoń z Wiedźminki.