O mnie

Moje zdjęcie
TimeMashinka to wehikuł czasu. Czasu dzieciństwa. Przewozi dzieci mądrze i śmiesznie przez drogę pełną zakrętów i dziur. Wehikuł czasu ma tylko jednego kierowcę i tylko jednego bohatera - Dziecko.

poniedziałek, 28 maja 2012

Jak sobie Szczepan z Kakofonią ze smokiem poradzili / CZĘŚĆ 2


Jak czytam sobie tę bajkę jeszcze raz i jeszcze raz, to chętnie zrobiłabym te ilustracje od nowa.
Moja siostra - chodząca mądrość, zen i cierpliwość w jednym - zauważyła, że w dzieciństwie powtarzali mi, że nie umiem rysować. Faktycznie, moje nosy zawsze były... dziwne. Nie bardzo pasowały do twarzy. Żyły własnym życiem. Madzia wysunęła hipotezę, że to pewnie dlatego tak długo nie rysowałam. Analogicznie było z jej tańcem. Jako dziecko usłyszała ze 100 razy, że nie ma słuchu ani głosu. Dziś flamenco w jej wykonaniu zapiera mi dech. Nie słyszałam, jak moja siostra gra na cajonie, ale jak ją znam, na pewno gdzieś pomiędzy "super" a "wowokurdeszokczad".

Komu nie podobają się moje nosy? Palec do budki! :)


JAK SOBIE SZCZEPAN Z KAKOFONIĄ ZE SMOKIEM PORADZILI - ODC. 2 (i ostatni)


Wszyscy mieszkańcy Koronii zebrali się by podziwiać wymarsz oddziałów ze stolicy. Na czele, na bojowym koniu, pobrzękując dzwoneczkami jechał król wraz z pokrzykującą od czasu do czasu Kakofonią na ramieniu. Za nim szła główna kolumna wojska wraz z generałami. Na koniec jechało wielkie działo laserowe, z którym takie nadzieje wiązał król. Na wozie obok jechał duży zapas sera. Do załogi obsługującej katapultę należał młody chłopak imieniem Szczepan. On to właśnie tak wielką rolę miał odegrać już niedługo w walce ze smokiem.
Gdy dojechali do gór okolica zmieniła się i marsz był coraz trudniejszy. Zapach siarki zwiastujący zbliżające się leże smoka stawał się tak mocny, że przebijał przez aurę królewskiego hełmu. Z daleka zobaczyli wreszcie osmalone wejście do jaskini potwora.

Król Kalambur i całe wojsko zatrzymali się. Stanęli tak nieruchomo, że nawet dzwoneczki na królewskim hełmie zamilkły na chwilę. W ciszy słychać było tylko głos Kakofonii przypominający rechot śmiejących się na cały głos żab. Król próbując się jak najmniej ruszać wskazał ręką na działo laserowe. Rycerze, na paluszkach, podsunęli je na pozycje i wycelowali w stronę jaskini.
- Ognia! – zabrzęczał Kalambur dając znak do ataku.
Kolejne kręgi sera poleciały w stronę jaskini. Ostrzał trwał kilka minut po czym skończył się parmezan i nastąpiła krótka przerwa, kiedy to z wozu przyniesiono specjalnie przygotowane i wyjątkowo śmierdzące sery pleśniowe. W tym czasie od strony smoka dało się słyszeć dziwne dźwięki przypominające mlaskanie.
- Chyba dostał! – powiedział z przejęciem jeden z generałów. – Wznowić bombardowanie! – zarządził
Tym razem na reakcję nie trzeba było długo czekać. Już po kilku strzałach usłyszeli ryk wyraźnie zezłoszczonego potwora.
- Teraz na pewno go trafiliśmy! – ucieszył się król Kalambur.
- To nie to! – poprawiła go Kakofonia – Co prawda smok w dziwnym języku woła, ale wydaje mi się, że ten pierwszy ser mu dużo bardziej smakował. Prosi o więcej!
Króla i generałów zamurowało. Broń laserowa nie okazała się tak skuteczna jak przewidywali. Po krótkiej i burzliwej naradzie postanowiono spróbować metody, z pomocą której pra-pra-pra dziadek wygrał z potworem z południa – hełmu. Problem był tylko taki, że ani królowi, ani generałom nie uśmiechał się pomysł bycia zjedzonym przez smoka. Przywołano więc chłopaka, który przy katapultach pracował – znanego nam już Szczepana. On miał się za władcę przebrać, hełm założyć i do smoka pójść. Kakofonia miała mu towarzyszyć by ze smokiem porozmawiać i wieści z całego zdarzenia przynieść.





I w ten sposób wróciliśmy do biednego Szczepana, który potykając się szedł po osmalonych kamieniach w stronę potwora. Od jakiegoś czasu hałasy od strony jamy ustały. Wcale to jednak chłopcu humoru nie poprawiało. Zupełnie nie wiedział czego się tam może spodziewać. Gdy doszedł na brzeg jaskini chwilę minęło zanim oczy przyzwyczaiły się do półmroku. W końcu dostrzegł w głębi kształt smoka, który leżał z przymkniętymi oczami i spał objedzony po serowym ataku. Zgodnie z planem – należało go teraz namówić do połknięcia hełmu. No i najlepiej tak, żeby przy tym Szczepana nie zjadł.




Przy kolejnym kroku dzwonki zabrzęczały przeraźliwie i potwór otworzył jedno oko bacznie przyglądając się chłopcu. Alej się jednak nie ruszał. Szczepan zebrał się na odwagę i krzyknął:
- Zjedz mnie potworze!
Po chwili zorientował się że przecież smok go nie rozumie.
- Ty powiedz mu, żeby mnie połknął! – poprosił Kakofonię
Papuga zaskrzeczała w języku smoczym, co tego wprawiło w niemałe zdziwienie. Po chwili namysłu, podniósł prawą łapę do góry i przekrzywiając swój wielki łeb zajrzał pod nią. Co oni mówią, nic mi się nie przykleiło… Nie wiedzieli, że stwór pochodził z innego rejonu kraju i nawet mądra Kakofonia nie znała jego języka.
- Ten smok nie jest chyba zbyt bystry – powiedziała Kakofonia szeptem do Szczepana. Na głos zaś dodała bardzo wyraźnie wymawiając każde słowo, oczywiście w smoczej mowie.
- T Y   M A S Z    Z J E Ś Ć   T E G O    C H Ł O P A K A  ! ! !
Po czym wymownie pokazała na Szczepana i jego hełm, potem na smoka, a skrzydłem pomasowała się po brzuchu mlaskając. Do smoka zaczęło coś docierać. Najwyraźniej papugę bolał brzuch, a temu drugiemu się coś dziwnego przylepiło do głowy. Pewnie chcą pomocy… Smród jednak był taki, że smokowi nie uśmiechało się do nich zbliżać… Sytuacja zrobiła się dość beznadziejna. Smok się nie ruszał, a Szczepanowi i Kakofoni kończyły pomysły.
Od aury hełmu papugę zaczęło się kręcić w dziobie.
- A psik! – kichnęła głośno
- A psik! – przywitał się w odpowiedzi smok, który jak się okazało znał mowę krokodyli i wiedział jak jest „dzień dobry” i dodatkowo był dobrze wychowany.
Gdy okazało się, że potrafią się w tym języku porozumieć sprawa ruszyła znowu do przodu. Namawianie potwora na zjedzenie Szczepana okazało się bez sensu. Aura za bardzo mu przeszkadzała. Smok zaproponował, że jak już koniecznie trzeba to może go zjeść jak zdejmie hełm. Ten pomysł się jednak z oczywistych względów nie spodobał ani Szczepanowi, ani papudze. Zaczęli w końcu całkiem normalnie rozmawiać i stwór zapytał skąd pochodzą.
- O! To moje ulubione królestwo! – ucieszył się smok gdy usłyszał odpowiedź – Latam do Was często gdy tylko chcę żeby mnie ktoś podrapał po plecach. Nawet nie wiecie jaki to kłopot gdy się jest takim dużym. U Was dodatkowo jeszcze mnie smarujecie gorącymi olejkami. Zawsze wracam bardzo zadowolony – dodał mrucząc na samo wspomnienie.
Szczepan i Kakofonia w pierwszej chwili słysząc to osłupieli, ale po chwili wszystko zaczęło się składać w sensowną całość… Regularne odwiedziny smoka… Obsypywanie go strzałami i gorącym olejem… Gdyby tylko wszyscy od początku wiedzieli o co chodzi! Kakofonia poprosiła smoka by wyszedł do króla i wspólne omówili plany na przyszłość. Ona zaoferowała się tłumaczyć.
Na zewnątrz jaskini wojsko czekało w niepewności nie wiedząc jak się misja Szczepana skończy. Dotarły nowe zapasy sera więc gdy tylko zobaczyli potwora wychodzącego z jamy wznowili ostrzał działem laserowym.
- Znowu mnie częstujecie tym pysznym serem! Jakie to z Waszej strony miłe! – ucieszył się smok.

Papuga poleciała szybko do króla z wyjaśnieniami. Ostrzał ustał i wszyscy siedli do rozmów. Ustalono raz w miesiącu święto smoka, kiedy to stwór miał przylatywać nie tylko na drapanie po plecach, ale na cały zestaw zabiegów kosmetycznych i upiększających. Smok w zamian obiecał zaopiekować się swoim ulubionym królestwem i wspomagać go w potyczkach i wojnach jeżeli tylko ktoś mu miał zagrozić. Wszyscy byli szczęśliwi, że wyprawa się tak skończyła i że pokój nastał w królestwie. Wojsko wiwatowało na cześć Szczepana i Kakofonii, dzięki której pokój osiągnięto.

Król Kalambur po powrocie poprosił też naczelnych wynalazców królestwa o przygotowanie wielkiej stalowej skrobaczki do pleców dla smoka. Ponieważ ogłaszając to znowu miał na sobie galowy strój z hełmem pra-pra-pra dzidka zajęło to trochę czasu. Po drodze powstała z tego stalowa paczka i  przycinaczka do baczków, ale w końcu się udało.




Spytacie też pewnie co się stało ze Szczepanem i Kakofonią. Tak spodobała im się cała przygoda, że wyruszyli w świat razem by wszędzie tam gdzie jakieś potwory i smoki zagrażały -swoją pomoc oferować. Ale to już materiał na zupełnie inną historię.

wtorek, 22 maja 2012

Bajka o tym jak Szczepan z Kakofonią sobie ze smokiem poradzili | Bajki Zasypianki i ja :)


Jak się rysuje dla kogoś, to rysuje się przez większe R niż dla siebie. Przynajmniej ja tak mam. Dziś chwalę się swoimi obrazkami i wklejam dla potomności. Moje dzieci (i może ich dzieci) będą się śmiały z obrazków babci Agi - babajagi :D
Autorem tekstu jest Paweł Księżyk, mistrz bajek-zasypianek. Ponieważ jego "maluchy" nie potrzebują już tatowych bajań do zasypiania, pan Paweł postanowił zmienić lekko kurs i halsem podejść do bajek o bohaterach. Czytało mi się świetnie, mój mózg wkręcił się totalnie w fabułę i ołówek nie mógł się powtrzymać od rysowania. Pan Paweł próbował, jak umiał. A że może 4 obrazki, no 5 to maks. Król, smok, Szczepan, hełm, szlus. A ja jeszcze jeden, jeszcze jeden, jeszcze jeden... :D
Może w następnej bajce uratowane zostanie nie królestwo, ale cały świat? :)

Jak Szczepan z Kakofonią sobie ze smokiem poradzili

Potykając się o osmalone kamienie i resztki wypalonych pniaków Szczepan szedł do przodu. Magiczny hełm królewski spadał mu na czoło i jak na złość brzęczał przeraźliwie. Również papuga Kakofonia na jego ramieniu darła się w niebogłosy. Smok – nawet jeżeli był jeszcze daleko – pewnie ich już usłyszał. A to mogło oznaczać wielkie kłopoty. A wszystko zaczęło się tak…


Królestwu Koronii zagrażał straszny potwór. Jego władcy – królowi Kalamburowi III nie było wcale do śmiechu.  Smok głową sięgał ponad wysokie budynki, od wyziewów z jego paszczy więdły kwiatki doniczkowe, a mieszkańców jeszcze wiele dni później bolały brzuchy. Wracał co pół roku i oblegał mury miasta. Król wraz z najlepszymi rycerzami musieli wtedy stawać do obrony. Bitwy trwały zwykle pół dnia i na szczęście do tej pory zawsze udawało się potwora odgonić.


Starcia wyglądały zwykle dość podobnie. Stwór podlatywał od strony wschodniej aż pod same mury zamkowe. Widząc rycerzy gotowych do walki, napięte łuki i kusze wymierzone prosto w siebie obracał się i wystawiał w stronę zamku swoje pokryte grubą łuską plecy. Deszcz strzał obsypywał go ze wszystkich stron, na co ten reagował rykiem i pomrukami, od których ziemia się trzęsła, a obrazy spadały ze ścian. Podczas gdy połowa mieszkańców chwytała obrazy by nie pospadały, reszta ruszała do obsługi katapult. Wystrzeliwały one w stronę smoka beczki wypełnione gorącym olejem.  Trafiony tak kilka razy potwór odlatywał w końcu w sobie tylko znanym kierunku.

Tym razem miało być jednak inaczej. Po naradzie postanowiono nie czekać na smoka tylko na niego z zaskoczenia zaatakować. Wszystko zostało zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach przez króla Kalambura i wielkiego arcymaga. Do walki miało stanąć całe wojsko Koronii. Król miał założyć do walki słynny magiczny hełm swojego pra-pra-pra-dziadka, który wsławił się tym, że pokonał strasznego potwora z południa. Wielu twierdziło, że udało mu się to właśnie dzięki hełmowi. Był on częściowo zrobiony z mosiądzu, na który jak się okazało tamten był uczulony. Gdy drużyna pra-pra-pra dziadka w rozsypce uciekała z pola bitwy, goniący ich stwór pochwycił i połknął wodza. Uczulenie okazało się tak silne, że potwór zaczął się krztusić i wymiotować. W efekcie pra-pra-pra-dziadek wyleciał mu z paszczy i leżał przez jakiś czas w zielonym śluzie. W tym czasie potwór nie mógł złapać oddechu i po kilku desperackich rykach padł bez ducha. Efektem ubocznym tego tryumfalnego wydarzenia był dość przykry zapach, który wydzielał od tej pory hełm. Jednym przypominał on smród zepsutych pomidorów, a innym odchody kanarka. Wielki arcymag nazywał go jednak magiczną aurą i twierdził, że zawdzięcza jej dużą część swojej mocy.


Złośliwi powątpiewali w istnienie potwora i twierdzili, że pra-pra-pra-dziadek go sobie wymyślił i że tak na prawdę wyprawił się wtedy na ryby. No ale skąd by się wziął wtedy ten straszny smród, który wydzielał hełm? Gdy tylko ktoś miał wątpliwości wystarczyło, że pociągnął nosem aurę i wszelkie mu natychmiast przechodziły.
Wszyscy byli jednak zgodni, że hełm był wspaniały. Zwieszały z niego liczne dzwoneczki, które miały przerażać przeciwników swym natarczywym brzęczeniem. Był tak szeroki, że ten kto go nosił musiał zawsze przez drzwi przechodzić bokiem. Głowę trzeba było w nim zawsze trzymać prosto bo ciągle spadał na oczy. Prezentował się jednak znakomicie.

Król miał dodatkowo zabrać ze sobą swoją papugę, o budzącym grozę imieniu Kakofonia. Wsławiła się ona podczas trzeciej wojny z królem północy, kiedy to swoim śpiewem wzbudzała popłoch w szeregach wroga. Jej obecność była również potrzebna dlatego, że jak twierdziła znała języki  wszystkich narodów i gatunków, włączając w to smoki i potwory. Nikt tego nie kwestionował, bo gdy tylko próbował to dawała ona pokaz swoich możliwości. Tego zaś nikt długo nie mógł wytrzymać.

Król poprosił też arcymaga i naczelnych wynalazców królestwa o skonstruowanie specjalnej broni na smoka. Nazwał ją działem laserowym. Według króla miało ono mieć moc przebijania twardych łusek na pancerzu potwora. Pomysł może był i świetny, ale konstruktorzy nie bardzo wiedzieli o co władcy chodzi. Na pewno miało to być coś z serem, ale co? Po długich pracach przerobili jedną z katapult tak, że mogła wystrzeliwać wielkie kręgi twardego parmezanu. Byli ze swojego dzieła bardzo dumni – udoskonalone działo laserowe potrafiło wystrzeliwać nawet 40 serów na minutę. Testy przeprowadzone na pobliskiej szopie wypadły pomyślnie – trzy minuty ostrzału z broni laserowej zmiotły ją z powierzchni ziemi.


W niedzielę o świcie, przed wyruszeniem na potwora król wezwał do siebie wszystkich swoich generałów.  Siedzieli w sali tronowej czekając  na swojego wodza i władcę. Po raz pierwszy miał im się pokazać w pełni swojej chwały i w uzbrojeniu, w którym miał ruszyć do bitwy. Czekali tak już dłuższą chwilę gdy w pewnym momencie dało się słyszeć odległe brzęczenie. Generałowie wstali spodziewając się wodza. Brzęczenie zbliżało się, a do tego zaczęła docierać do nich aura hełmu.  W pewnym momencie coś gruchnęło i usłyszeli jęk oraz głośny skrzek papugi. Potem szuranie metalu o ścianę i odgłosy szamotania. Strażnicy chcieli już pobiec na pomoc, ale w drzwiach wreszcie ukazał się król. Bokiem i tyłem przechodził, szorując o ścianę mocno przekrzywionym hełmem. Na ramieniu siedziała mu Kakofonia z bardzo obrażoną miną.
Władca opanował się, wyrównał hełm  i podszedł do generałów. Mimo usilnych prób by iść sztywno i bez drgań z każdym krokiem dzwonki brzęczały. Gdy przystanął przemówił, a rozumienie jego słów dalej utrudniał hałas dzwoneczków.
- Dzisiaj ruszamy na smoka!
Generałowie zamarli przerażeni. Brzęczenie zagłuszało głos króla i większości się zdawało, że usłyszeli „Dzisiaj uszami nas kota!”, inni uważali, że chodziło o łaskotanie, ale pewności nie miał nikt. Zgodni byli co do tego, że to było coś z uszami. Zamieszanie zrobiło się tak wielkie, jak wtedy gdy Kakofonia i arcymag pokłócili się o to jak jest „dzień dobry” w języku krokodyli. Według papugi było to „A psik!”, a wg arcymaga „Kici! Kici!”. W czasie gdy się spierali wszystkie koty na zamku co chwila – raz to przybiegały, raz wybiegały z ich komnaty.
Ponieważ dzwonki nadal przeszkadzały w mówieniu ustalono, że to co chce im powiedzieć król narysuje na kartce. Zarządzono też wywietrzenie Sali tronowej  bo moc aury dała się już wszystkim we znaki. Rysowanie okazało się równie trudne bo hełm spadał na oczy i w końcu i ten pomysł zarzucono. Jako pamiątka tego dnia dzieło króla po dziś dzień wisi na ścianie zamkowej.  Sam władca wyjaśnił później, że przedstawia ona scenę pokonania smoka, ale przez wszystkich nazywane jest „Żaba na kaloryferze”.

- Piki i miecze w dłoń! Na smoka!- krzyknął w końcu król wielkim głosem i wśród brzęczenia dzwonków wskazał ręką góry na wschodzie, z których zwykle przybywał smok.
Wojsko zrozumiało wreszcie gest króla i ruszyło we wskazanym kierunku. Już w drodze trwały ustalenia co ich wódz chciał powiedzieć. Na początku wyraźnie coś było o piłkach i meczach – stwierdził jeden z generałów. Szmer niedowierzania przebiegł wśród szeregów. Smok niedaleko, a król tutaj o piłce nożnej gada.

CDN.

środa, 9 maja 2012

Drzwi do bloga - bez klamek / Tür zum Blog – ohne Klinke


Jasny gwint! Wchodzę i nie poznaję! Znowu pozmieniali coś panowie programiści i muszę się z tym oswoić. Czuję się jak w moim ulubionym supermarkecie po remoncie. Chleb jest tam gdzie kiedyś były mopy, mopy przeniosły się na dział mięsny, mięso wylądowało na dżemach... Dzięki takim zabiegom odświeżającym zakupy trwają trzy razy dłużej niż zazwyczaj. Tak samo jak dzisiejsze szukanie drzwi do bloga. Litości!

Jak zwykle, dziesiątki dobrych pomysłów na wpis właśnie uleciały mi z głowy. Powinnam je zapisywać na bieżąco. Nie robię tego z lenistwa i wygodnictwa. Najpłodniejsze momenty w ciągu dnia to mycie zębów i spacer. Jak tu położyć notes na umywalce albo pisać na rączce od wózka?

Milan przestał lubić czytanie. Jakiś czas temu wygonił nas ze swojego pokoju i zaczął sam wertować książki. Oglądał obrazki dokładnie, jakby uczył się ich na pamięć. Tak bardzo chciał być samodzielny, że trudno nam było nawet pooglądać te obrazki razem z nim, dodać komentarz, wytłumaczyć, co na nich jest. Ciekawe, czy wszystkie dzieciaki tak mają?
Uparłam się jednak, że wracamy do czytania. Zależało mi poza tym, żeby czytać mu po polsku. Dostałam w prezencie wymarzoną książkę Rodariego, Bajki przez telefon. Chciałam ją mieć, bo ilustracje do niej zrobiła Kasia Bajerowicz, której zagorzałą fanką jestem. Ba, wyznawczynią nawet! Zwłaszcza wtedy, jak biorę do łap pędzle i farby akwarelowe. Moczę, miziam, zagęszczam, czekam... I kupa! Chciałabym w takich momentach mieć przy sobie święty obrazek z Kasią w akwarelowej aureoli, żeby odmówić do niej kilka zdrowasiek na intencję artystycznych kleksów i mazów. Każdą książkę z jej ilustracjami najpierw kartkuję w podziwie, potem dopiero patrzę na spis treści.

Patrzę ci więc ja na spis treści bajek Rodariego i bingo! "Dom z lodów". Usłyszawszy tytuł, Milan był gotowy słuchać bajki do rana. Potem przeczytałam mu jeszcze "Kosmicznego kurczaczka" i "Kuchnię kosmiczną".
Nie wiedziałam, co on zapamiętuje z tych bajek i czy w ogóle cokolwiek zostaje w jego głowie. W końcu ma 3,5 roku i czasem zachowuje się jak nakręcona sprężyna, koło której moje stwierdzenia przelatują nie imając się. Sprawdziłam - Milan koduje bardzo dużo. Zadziwiająco dużo! Bajki nie są przemoralizowane, mają fajne dla dzieciaków (i nie tylko) szczegóły i w ten sposób w główkach sadzą się zagajniki smażonych kranów, "do licha ciężkiego", szyb z lodów truskawkowych...


 (Jedna z ilustracji - źródło: bajerowicz.blogspot.com)


Poza tym Milan bardzo interesuje się obrazkami. Grafiką. Znakami drogowymi. Ciekawi go, co to wszystko znaczy. A to, że pies nie może robić kupy na trawnik. Uwaga, dzikie zwierzęta. Zakaz wjazdu. Materiał niebezpieczny. Przeznaczone dla dzieci powyżej 3 lat. Pomyślałam, że obrazkami można do niego lepiej trafić niż słowami. Przeprowadziłam eksperyment podczas obiadu. Milan wydziwiał (żadna nowość, jesteśmy oswojeni). Raz chciał, raz nie chciał, więcej, mniej, za gorące, za zimne, pewnie każdy rodzic zna mniej więcej ten spektakl. Zaczęłam rysować: widelec, pomidorka, dymek, a w dymku "goń mnie!" Miała to być sałatka pomidorowa, którą Milan miał akurat w miseczce, grająca w jego ulubioną zabawę. Zadziałało! Milan wmłócił miskę sałatki i poprosił o dokładkę. Dokładki nie było, co tylko zwiększyło atrakcyjność sałatki :) Obrazek wisi u nas w kuchni, a sałatka pomidorowa nie nudzi się Milanowi.

Siusiu, paciorek i spać.
Jutro tłumaczenie.

/-O-/.../$%^*((*)(*&^%$#@$%^&*()_)(*&^%$#%^&**()_)(*(&^$%#$@$
 (kiedyś, we wczesnej podstawówce, malowało się szlaczki, żeby oddzielić lekcje; taka była właśnie moja intencja w tym momencie)

Jetzt auf deutsch... Eins, zwei, drei, HOPLA!

Tür zum Blog – ohne Klinke

Ach du Schande! Ich komme hier rein und kann nichts mehr erkennen! Die ‚Softies’ haben es wieder mal geändert und ich muss mich jetzt wieder daran gewöhnen. Ich fühle mich wie in meinem Lieblingssupermarkt nach einer Sanierung. Brot finde ich dort, wo früher Wischmoppe waren. Die Wischmoppe sind in die Fleischtheke umgezogen. Fleisch ist im ehemaligen Marmeladenregal gelandet. Dank solchen ‚Auffrischungstricks’ dauern die Einkäufe dreimal länger. Genauso war es heute mit der Suche nach der Tür zum Blog. Hilfe!

Wie immer, zig von meinen Blog-Ideen sind gerade weggeflogen. Ich müsste sie am Laufenden runterschreiben. Ich mache es nicht durch meine Faulheit und Liebe zum Komfort. Die besten Momente am Tag, wenn es um Ideen geht, sind Zähneputzen und Spazieren. Wie kann man ein Notizblock auf die Waschschüssel legen oder auf den Kinderwagenhandgriff schreiben?

Milan mag nicht mehr, wenn man ihm was vorliest. Vor einiger Zeit wollte er, dass wir aus seinem Zimmer gehen und hat angefangen, Bücher selbst durchzublättern. Er hat die Bilder so genau angeguckt, als ob er sie auswendig lernen wollte. Er wollte so sehr selbstständig sein, dass es uns nur schwer gelungen ist, die Bilder mit Milan anzugucken, einen Kommentar hinzuzufügen, zu erklären, was wir auf den Bildern sehen. Ich bin gespannt, ob es bei allen Kindern genauso läuft?

Ich bin jedoch hartnäckig geblieben und wollte, dass wir zum Vorlesen zurückkommen. Es lag mir außerdem am Herzen, im Polnischen vorzulesen. Ich habe ein erträumtes Buch von Gianni Rodari geschenkt bekommen. ‚Märchen durchs Telefon’. Ich wollte es haben, weil es von Kasia Bajerowicz illustriert wurde und ich ein großer Fan von ihren Bildern bin. Tja, ein gläubiger sogar! Es kommt immer wieder, wenn ich nach Pinseln und Farben greife. Rein ins Wasser, dann in Farbe, paar mal das Papier streichen, warten… Und Mist! In diesen Momenten möchte ich ein heiliges Bildchen mit Kasia dabei haben und paar schöne Gebete für künstlerische Flecken und Kleckse an sie flüstern. Jedes Buch, das sie illustriert hat, blättere ich voller Begeisterung erst durch und dann schaue ich das Inhaltsverzeichnis. Ich gucke dann in das Inhaltsverzeichnis von Rodarie’s Buch - und Bingo! ‚Ein Haus aus Eis’. Als Milan den Titel gehört hatte, war er bereit, mein Vorlesen bis zum Morgen zu hören. Dann habe ich ihm noch das ‚Kosmische Küken’ und die ‚Kosmische Küche’ vorgelesen.   

Ich wusste nicht, was sich Milan von den Geschichten merkt, wenn überhaupt etwas. Er ist letztendlich nur 3,5 Jahre alt und benimmt sich manchmal wie eine gespannte Feder, neben welcher meine Aussagen herumfliegen, ohne sie zu berühren. Aber ich habe es geprüft und habe festgestellt, dass Milan erstaunlich viel von den Geschichten aufnimmt. Die Geschichten sind nicht ‚übermoralisiert’, sind voller für Kinder (nicht nur) spannender Einzelheiten und dadurch pflanzen sie in den kleinen Köpfchen ganze Reihen von ‚gebratenen Wasserhähnen’, ‚Donnerwetter’ und ‚Fenstern aus Erdbeereis’…

Außerdem interessiert sich Milan für Bilder. Grafiken. Verkehrszeichen. Piktogramme. Er ist gespannt, was das alles bedeutet. Ein Hund darf hier nicht kacken? Vorsicht, Wildwechsel! Einfahrtsverbot? Gefährliches Material? Nicht für Kinder unter 3 Jahre geeignet? Ich habe gedacht, dass die Zeichensprache im Moment vielleicht besser für ihn wäre als normale Worte. Ich habe ein Experiment beim Mittagessen durchgeführt. Milan war wählerisch und konnte sich nicht entscheiden, was er wolle. Das Essen war mal zu heiss, mal zu kalt, mal lecker, mal eklig, mal zu viel, mal zu wenig. Viele Eltern kennen das Spektakel. Ich habe ihm was aufgemalt: eine Gabel, eine Tomate, eine Sprechblase mit ‘Fang mich!’ drin. Es soll Milan’s Tomatensalat sein, der sein Lieblingsspiel spielt. Hat gewirkt! Milan hat die ganze Schüssel Salat reingeschaufelt und noch um einen Nachschlag gebeten. Es gab keinen, wodurch die Attraktivität des Salats unheimlich gestiegen ist J Das Bild hängt jetzt in der Küche und macht den Tomatensalat immer spannend.   


 Wenn Milan das Zeichen das erste Mal gesehen hat, hat er geschriehen: VORSICHT! FERRARI! :)