O mnie

Moje zdjęcie
TimeMashinka to wehikuł czasu. Czasu dzieciństwa. Przewozi dzieci mądrze i śmiesznie przez drogę pełną zakrętów i dziur. Wehikuł czasu ma tylko jednego kierowcę i tylko jednego bohatera - Dziecko.

środa, 25 maja 2011

Kupa - happy end

No to mamy w domu małego chłopca. Sama nie wierzę, że to się stało tak szybko . Jeszcze dwa tygodnie temu biegałam z pieluszkami i za pieluszkami, a dziś poklepuję śliczne dziecięce pośladeczki odziane tylko w majtusie i spodenki (ze względu na mikry rozmiar owych pozwalam sobie na infantylne zdrobnienia).
Zaczęło się od chodzenia siku wtedy, jak chciał Jaśko, serdeczny przyjaciel Milana. Jaśko sikał - sikał też Milan. Jak Cygan, co dla towarzystwa dał się powiesić. Zaczęliśmy nagradzać każde siku do nocnika. Zaczął się szał, a potem cwaniakowanie. Milan potrafił co 5 minut lecieć na nocnik z 5 kropelkami, żeby zaraz potem, z majtkami wokół kostek, lecieć do kuchni po "naglode": groszki z czekolady, sezamka, kostkę czekoladki i takie tam. Potem my staliśmy się cwani i dawaliśmy pół nagrody albo wcale. Ale Milan też się zmądrzył i zaczął wybrzydzać: nie groszki tylko Mambę, nie sezamka tylko Rafaello.

Sytuacja przejściowa była taka: w żłobku bezawaryjnie, w domu różnie. Z tendencją ku lepszemu. Aż pewnego dnia zero wpadki i radość wieczorem. Tak się zaczęło wołanie "Mamo, ja chcę siku".

Pewnego dnia Milan usiadł na nocnik w wiadomym celu. Dałam mu do zabawy jakieś autko, on się zagapił mędzy "wrrrrr" i "ziuuuuuu" i tak przez przypadek zrobił kupę. Zdeprymowało go to jakoś i zaskoczyło. Jak dostał sutą nagrodę, to od razu polubił robienie kupy na nocnik. Historia z dzieleniem na raty powtórzyła się, ale byliśmy na to już przygotowani.

Wtedy znowu poszukał swojej bajki o kupie. Dziwne, ale oglądał ją z innym wyrazem twarzy, z jakąś radością nie podszytą podejrzeniem. Przewracał śmiało i koncentrował się na całkiem innych obrazkach niż kiedyś - właśnie na tych, na których bohater robi kupę na nocnik albo leci wyrzucić kupę do kibelka i spuścić wodę. 

W niedzielę chłopaki pojechali do marketu budowlanego. W promocji były dziecięce deseczki na sedes (takie nakładki służące temu, aby dziecięca mini-pupa nie wpadała do toalety). Już wieczorem Milan zaprzyjaźnił się z Kubusiem Puchatkiem naklejonym na deseczkę. Nocnik poszedł do kąta.

I tak "Mamo, tato, ja chcę siku / kupę" stało się jednym z najczęściej słyszanych w naszym domu zdań. Zaraz po "Masz auto, jedziemy!". Jak patrzę na moje dziecko, które przed chwilą było pakietem wręczonym mi w szpitalu z całym dobrodziejstwem pomarszczenia na buzi, to nie dowierzam. Tyle "majlstounów" (czyli kamieni milowych) już za nami. Tak szybko?
Fajnie, choć przyznam, że łza się w oku kręci.


wtorek, 24 maja 2011

Fotki z bajania

Nareszcie mam fotki :)
Nie gadam więc dłużej tylko umieszczam je ku własnej uciesze.

P.S. 24. tydzień. Przypominam słonicę w namiocie... Za 16 tygodni chyba nie będę się już mieścić w drzwiach. RATUNKU!




czwartek, 12 maja 2011

Mała Baba-Aga na scenie

Jakoś nie mogę się doczekać zdjęć, żeby je tu wkleić, więc najpierw napiszę "na sucho", a jak będę mieć zdjęcia, do je dokleję.

Jestem po premierowym wystąpieniu w roli opowiadacza. Tadaaaaam! :)
Miało to miejsce w ostatnią niedzielę i cały czas mnie trzyma. Normalnie jak plaster antykoncepcyjny. Raz naklejasz i przez miesiąc coś tam ci się uwalnia do krwi. W moim przypadku adrenalina i uśmiech :)
Postanowiłyśmy z Magdą Sambor (o niej później, bo warto) dać dzieciakom 5-7-letnim próbkę tego, co zebrali bracia Grimm. Magda wzięła na siebie najtrudniejszą część - początek. Wyciągnęła fantastyczne mapy Polski i Niemiec i zaczęła dzieciakom pokazywać, gdzie my jesteśmy, gdzie się toczy akcja naszych bajek, jakie jeszcze bajki są w Polsce, a co jest w Niemczech. Wszystkie dzieciaki przysunęły się blisko, jakbyśmy oglądali mrowisko.
Potem Magda swoim spokojnym, melodyjnym głosem zaintonowała (bo inaczej nie można tego nazwać) bajkę o szczurołapie (fleciście) z Hameln. Według mojego Christiana Hameln jest znane w Niemczech tylko z tych szczurów. Cóż, tak jak u nas Gopło :)
Potem oddała głos mi. Miałam przygotowanych "4 muzykantów z Bremy". Ponieważ obie siedziałyśmy na filcowym kocyku, zaczęłam opowiadać w tej właśnie pozycji. O rany, ale było mi niewygodnie! Wstałam i dopiero wtedy stres zaczął mi odpuszczać. Jak mogłam się ruszać, wkładałam całą nagromadzoną energię w ruchy. Kot prychnął i rzucił się z pazurami na zbója, a osioł kopnął go w zadek. Widziałam, jak dzieciaki zaczynają reagować. A to ryczały jak osły, a to miauczały jak koty... W kulminacyjnym momencie wszyscy wydawali z siebie jakieś dźwięki. A ja tak się bałam, że właśnie wtedy zapadnie niezręczna cisza!
Było naprawdę bosko i na pewno to kiedyś jeszcze powtórzę.

Potem dzieciaki ruszyły do sali obok, gdzie czekały na nich przygotowane kartki, farby i Majka, która wprowadziła ich w wątek "zwierzęta i muzyka". Ciekawa jestem, jakąż to zwierzęcą orkiestrę stworzą.

Nie da się jednak ukryć, że kosztowało mnie to sporo tremy i solidnych przygotowań. Niby taka prosta bajka, a ja siedziałam nad polską i niemiecką wersją dobry dzień. Robiłam notatki, wypisywałam sobie ważne słówka i zwroty, rozpisałam akcję na obrazy. Obrazy przewijały się przed oczami, a ja w głowie mówiłam bajkę. Tak dawno nie odrabiałam zadania domowego :)

A teraz słówko o Magdzie Sambor, bo to niesamowita osoba. Prowadzi w pałacyku Mikuszewo Polsko-Niemiecki Dom Spotkań Młodzieży. Dzieją się tam cuda w zakresie porozumień ponad granicami :) Jej chłopakiem jest Falco - Niemiec z Niemiec, z Hanoweru. Pewnego dnia przyjechał do Mikuszewa białym koniem (w sumie Golfem, ale fajnie sobie pomarzyć). Został. Magda jest członkinią tamtejszego Koła Gospodyń Wiejskich. Falco zaakceptowali w Ochotniczej Straży Pożarnej. Dla niego nawet zmienili status, żeby można było przyjąć nie-Polaka :) Oboje są szczęśliwi.
Ech, jak w bajce :)
http://wrzesnia.powiat.pl/aktualnosci/palac-mozliwosci.html
Poczytajcie koniecznie o Mikuszewie i o Magdzie Sambor!

czwartek, 5 maja 2011

Bajki 3D dla ludzi 2D

Mój teść in spe kupił sobie nowy telewizor. Nic w tym dziwnego. Tyle że inny nowy telewizor stoi zapakowany, z gwarancją, na strychu. Nie sprawdził się. Był o kilka cali za mały (42 tylko) i nie był 3D. Ten nowy to dopiero sprzęcior! Wielki tak, że nie mieści się w przeznaczonym miejscu. Płaski oczywiście. No i te efekty specjalne 3D i HD, i coś tam jeszcze Woda się na ciebie wychlapuje, łoś wybiega przed kanapę, auto wyjeżdża prosto na ciebie! Widzisz każdy włos na włochatej nodze pająka!
Słucham tych ochów i achów jak świnia grzmotu. Mamy kilkunastoletniego Philipsa z kineskopem głębokim na metr. Dźwięk OK, obraz OK. Jasne, nie widzę ostrzeżeń pisanych robaczkami na reklamach lekarstw, ale jak dla mnie wszystko gra. Dlaczego jednak nie przetestować tego cudu techniki, który wyzwala w facecie 1,9 metra tyle adrenaliny? W końcu moje własne zacofanie telewizorowe nie jest powodem do dumy.

Teść bierze trzy piloty, kartkę ze ściągą, co na którym włączyć i odpala mi film zrobiony w cud-technologii 3D. Zakładam specjalne okulary. Nie takie tam badziewie, ale prawdziwa jakość za 70 Euro! "Prawdziwa jakość" jest na baterie, więc szumi mi nad uchem. Oho, leci film. Skupiam się na wchłanianiu efektów 3D. Miś jest wypukły. Łoś jest wypukły. Obraz ma głębię. Trochę jak trójwymiarowe pocztówki z ludzikiem, który "machał ręką" w zależności od tego, pod jakim kątem się spojrzało. No fajnie. Faktycznie jestem pod wrażeniem.

Wrażenie robi na mnie też fabuła. Udomowiony niedźwiedź zostaje przewieziony na łono natury, gdzie stara się przeżyć i wrócić do miasta. Pomaga mu w tym jeleń-lebiega. Schemat z Epoki lodowcowej. Teść co chwilę podskakuje z emocji na kanapie (nowej) i zapowiada, co będzie dalej. Patrzę jednym okiem na telewizor, a drugim na 60-letniego faceta, który z wypiekami na twarzy przeżywa film dla średniorozwiniętych 4-latków. Nie przeszkadza mu nawet to, że ogląda film bez okularów i obraz mu się rozmazuje. Siedzę i nie mogę wyjść z podziwu i zdumienia nad tym cudem techniki i nie tylko.

Po pół godzinie wrażenie nadal jest, ale jakieś inne... Szum koło ucha drażni. Oczy zmęczone wysilaniem się. Głowa jakby napięta. Zdejmuję okulary i oddaję teściowi. Teść zakłada je szybko i frajda trwa nadal. Tym razem w 3D.
Ja wychodzę cicho do ogrodu. Ptak na gałęzi jest wypukły. Krzesło na tarasie jest wypukłe. Żeby obejrzeć włosy na nodze pszczoły musiałabym się narazić na użądlenie. Krajobraz ma swoją głębię. Tylko oczy jakoś odpoczywają, mózg się odprężył. I mogę pomyśleć o czymś bardziej złożonym intelektualnie niż dylematy pluszowego misia w lesie.

Z czystym sumieniem kupuję następnego dnia prezent dla teściów: film 3D o sowach. Również bajeczny pod każdym względem ;)