O mnie

Moje zdjęcie
TimeMashinka to wehikuł czasu. Czasu dzieciństwa. Przewozi dzieci mądrze i śmiesznie przez drogę pełną zakrętów i dziur. Wehikuł czasu ma tylko jednego kierowcę i tylko jednego bohatera - Dziecko.

wtorek, 26 kwietnia 2011

Przesłuchanie

Mam mało bajkowy nastrój. To przez święta. Raz, przyjeżdżam do rodziców z dzieckiem w gorączce, prosto od lekarza. Nie wiem, co będzie. Na szczęście gorączka spada następnego dnia. Ale następnego dnia, w sobotę (dwa), jest już robota. Kroimy sałatkę, robimy pisanki, kłótnia, kto idzie ze święconką itd. Szkoda, że w naszej rodzinie nie ma zwyczaju wspólnego przeżywania tego fajnego momentu, jak wszystko dopiero się staje. Jest mama i jej plan. I żadnych odstępstw od normy, bo mama ma kryzys.
Trzy, w niedzielę idziemy do cioci, bo taka jest tradycja. U nas znaczy to znacznie więcej niż dobre imię dla dziewczynki. W naszej rodzinie postawiłabym słowo tradycja zaraz przy słowie świętość. Mama spięta, bo będą jeszcze 2 dodatkowe osoby, które ona uważa za "ą-ę". Madzia spięta, bo nie lubi pytań, a że jest dość tajemnicza, więc wszyscy pytają. Ogólnie jest fajnie. Ja dobrze się czuję. Milan szaleje. Christian może spokojnie zapalić papierosa na zewnątrz. Szukamy z chłopakami jajek od zająca. Łazimy po całym wielgachnym ogrodzie. Włazimy na drzewo. Gonimy kota. Wpadamy na jedzenie i wypadamy do ogrodu. Ale mama nadal na wdechu. Szepcze z babcią po kątach. Cztery, po nocy w domu mojej mamy babcia czuje się już prawie jak u siebie. Bierze mnie na "rozmowę" czyli monolog umoralniający. Milan bez chrztu. Co ja sobie wyobrażam, co ja mu robię, co ja robię babci i całej rodzinie. I w ten deseń długie dalej. Pięć, przy pożegnaniu wraca do tematu. Mam przemyśleć i zrobić jej prezent. JEJ PREZENT w postaci chrztu mojego dziecka.
Wyjeżdżam z ulgą. Dom otwieram wsłuchując się w znajomy szczęk klucza. Obwąchuję kąty jak pies. Przez kilka dni w nozdrzach panoszył się inny zapach. Ten mój, domowy, musi chwilkę krążyć po receptorach zanim wypuszczę powietrze i ułożę się jak pies na własnej, wytartej wycieraczce.
Co prawda "po szóste" już krąży po głowie - praca czeka. We wtorek trzeba ostro nadrobić stracony czas świąt. Moment przyjazdu jednak daje mięśniom chwilę wytchnienia. Po raz kolejny z moją siostrą obiecujemy sobie, że kolejne święta będą inne. Żadnego przymusu, żadnej tradycji, której nie lubimy, żadnego stresu. Zobaczymy, co będzie za rok.
Od rana dziś realizuję "po szóste". Telefony, maile, teksty. Nie mam weny do bajek. Nie mam weny w ogóle do niczego bardziej twórczego niż zmywanie naczyń. Mój brzuch współgra z nastrojem. Zaparł się na amen.

2 komentarze:

  1. Znam to (poza konkretnym planem, którego moja mama na szczęście nie ma). Bieganie do ostatniej chwili, by wszystko było na baczność a potem rozmowa z rodzicami, że dla nas ileśnaście potraw nie ma znaczenia, bo i przekłada się to na godziny mamy w kuchni, że lepiej byłoby mniej ale spokojniej - powoli trafia ale to długofalowy plan. Mam wrażenie, że pierwszy etap zamkniemy około 2015 :), ale idzie w dobrym kierunku, więc pozostaje się cieszyć. Mashinko, odnalezienia się szybkiego, otrząśnięcia poświątecznego i radości. Alleluja, niech nie będzie chrztu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Najnowszy pomysł mojej mamuchny: wprowadzamy nową tradycję! Każdy co roku przywozi do domu jedną pisankę-wydmuszkę, pomalowaną najpiękniej na świecie. Tak żeby mama miała co powiesić jako dekorację, a na stare lata co wspominać.
    Nasza reakcja była łatwa do przewidzenia.
    Mamy również: Coooo??? Nie podoba się Wam??? Wy to w ogóle szanujecie tradycji, wartości, nie umiecie się cieszyć.
    Alleluja i do przodu ;)

    OdpowiedzUsuń