O mnie

Moje zdjęcie
TimeMashinka to wehikuł czasu. Czasu dzieciństwa. Przewozi dzieci mądrze i śmiesznie przez drogę pełną zakrętów i dziur. Wehikuł czasu ma tylko jednego kierowcę i tylko jednego bohatera - Dziecko.

środa, 29 lutego 2012

Grimmowie przewracają się w grobie 2

W dzień przestępny - czyn występny. Bajka braci Grimm w wersji niekanonicznej, ciąg dalszy.


           Maestro, Boniek i Ray ruszyli w dalszą drogę. Fakt założenia zespołu dodał im takiego animuszu, że w księgach parafialnych mijanych miejscowości można znaleźć adnotacje o dziwnym pochodzie, którego ryki, kwiki i wycie zatrzymywało krowom produkcję mleka. Dochodzili do Leeste, gdy ich oczom ukazał się niecodzienny widok. Na płocie siedziała kura. Pełnokrwista, dojrzała, obfita w kształtach kwoka. Z bliska okazało się, że jest nawet już nieco przejrzała i nieco zbyt obfita w kształtach, ale efekt pierwszego wrażenia trwał. Kura poprawiała makijaż, którego ilość mogłaby zawstydzić nawet charakteryzatorów teatralnych. Maestro przeczesał grzywę. Boniek wyprężył ogon i nabrał powietrza, żeby się wydać bardziej barczystym. Ray przejrzał się w okularach i stwierdził po raz kolejny, że Bóg stworzył ideał. Wysforował się przed osła i pierwszy dotarł do płotu.
- Kogóż to widzą moje piękne oczy? – zagaił kot miękkim głosem. – Cóż za kibić, jakaż delikatna pęcinka, fryz paryski... Oddech wielkiego świata na naszej skromnej drodze do showbiznesu.
Kwoka usłyszała słowo-klucz: showbiznes. Rzuciła ostatnie spojrzenie w lusterko, zgrabnym ruchem zamknęła czerwoną szminkę i sprawdziła dyskretnie czy czarny pieprzyk koło dzioba nadal się trzyma. Na jej dziób wypłynął uśmiech. Biodro zakołysało się delikatnie, a wraz z nim płot na całej długości.
- Ko, ko, ko, koteczku, bądź tak kooochanieńki i podaj ognia – kura wyciągnęła fifkę eksponując przy tym nadgarstek. Rzuciła Ray’owi powłóczyste spojrzenie spod lazurowo pomalowanych powiek. – Dokąd wiedzie wasza dróżka?
- Pani pozwoli, że się przedstawię. – osioł doszedł właśnie do płotu i przejął pałeczkę. – Jesteśmy prawie światowej sławy zespołem muzycznym. Ja jestem solistą, a panowie Boniek i Ray zapewniają tło. Wybitne, oczywiście. – dodał szybko widząc najeżone karki psa i kota. -  Może się pani zwracać do mnie Maestro.
- Trasa koncertowa? Jakież to fantastyczne! Kapitalne! Genialne! – kura zagdakała z zachwytu. – Czy znajdzie się jeden, jedniutki bilecik w ostatnim rzędzie dla malutkiej Marilyn? – kura zeskoczyła z płotu i podeszła do osła kołysząc biodrami. Podmuch wiatru podwiał jej pióra i oczom zebranych ukazały się kurze nogi w pełnej krasie i obfitości cellulitisu.
- Ach! – krzyknęła przyciskając pióra z powrotem do bioder i zastanawiając się, czy na jej policzki wypłynął rumieniec udawanego wstydu.
- Ach... – z trzech męskich piersi wydarł się cichy okrzyk zachwytu. W trzech głowach jednocześnie padło pytanie: „Kiedy to ja ostatnio widziałem kobiece uda?” i na trzech pyskach jednocześnie odmalowała się smutna zaduma.
Kura była w swoim żywiole. Zaczęła grzebać umalowanymi na czerwono tipsami jednej łapy w ziemi, niby to przełamując własną nieśmiałość.
- Panowie wybaczą, że o coś zapytam. Nie mogę się jednak oprzeć i nie darowałabym sobie nigdy w życiu, gdybym nie spróbowała spełnić mojego wielkiego życiowego marzenia.
Trzy pary oczu spojrzały na kurę maślanym wzrokiem.
- Zawsze marzyłam o podróżach, o sławie, o scenie. Życie jednak przeminęło pozostawiając mnie niespełnioną. Na wielką karierę sceniczną już nie te lata. – mówiła kura cichutkim, smutnym głosem, z głową spuszczoną nisko w pokorze. Spode łba łypała na artystów oceniając wrażenie, jakie zrobiła. A wrażenie było ogromne.
- Czy pozwolilibyście mi panowie towarzyszyć sobie w tej podróży? Jestem gotowa na każde... – tu kura zawiesiła głos – ...każde poświęcenie w hołdzie waszemu talentowi.
W osła, psa i kota jakby piorun strzelił.
- Ależ szanowna pani! Jesteśmy zaszczyceni! Jesteśmy przeszczęśliwi! Cóż za wspaniały pomysł! – podskoczyli do kury i obcałowywali jej skrzydła od koniuszków lotek aż po pachy. – Czy zostanie pani naszym impresario? – dodał Maestro obniżonym głosem nachylając się nad kurą tak nisko, że włosy rosnące mu na brodzie połaskotały ją w nos.
Kura zatrzepotała wytuszowanymi starannie sztucznymi rzęsami.
- Ach! Co za cudowna propozycja! – zafalowała kurza pierś.
- Ach... Co za cudowne... – z trzech męskich piersi znowu wydarł się cichy okrzyk.
            W dalszą drogę ruszyli we czwórkę. Kura niemal biegła na czele peletonu oglądając się za siebie niespokojnie. Wzdłuż płotu biegała kobieta z siekierą w rękach krzycząc „Maryla! Maryyyyla! Ja cię dorwę, stara kwoko! Szykuj się do rosołu!”
Za wsią kura zwolniła. Nagle rozbolały ją nogi. Osioł szybko podskoczył i zaoferował swój grzbiet jako środek dalszej lokomocji. Kura nie omieszkała skorzystać. Po kilku kilometrach rozbolało ją siedzenie. Pies zaproponował, że weźmie ją na ręce. Niósł ją aż do granicy lasu. Wtedy kurę rozbolało wszystko. Pies ledwie łapał powietrze. Kota nie było nigdzie widać. Od samego początku wędrówki zwierzęta nie były tak cicho jak w tym momencie. Słońce chyliło się już ku zachodowi, więc kapela postanowiła znaleźć miejsce na popas. Jak na zawołanie, w środku lasu pojawiła się polana, a na niej chata. W oknach paliły się światła. Czwórka podeszła zaciekawiona pod sam dom. Osioł wspiął się na zadnie nogi i zajrzał przez okno. Na bieżąco relacjonował to, co widział.
- Widzę dużą izbę. Na środku stoi wielki stół, a na nim... – osłu pociekła ślina. – Na nim stoją misy pełne jadła.
- Co jest? Co jest? – zwierzęta stłoczyły się pod parapetem.
- Boniek, jest golonka z wielką kością w środku. Ray, jest misa kaszanki i pasztet z...
- Z zająca! – dokończył zdanie kot wciągając powietrze w nozdrza.
- Droga Marilyn, czy zadowoliłaby się pani blinami i kołaczem? – osioł wytrzeszczał oczy starając się odgadnąć zawartość talerzy.
Kura nie odpowiedziała przełykając jedynie głośno ślinę.
- Za stołem siedzi ośmiu... nie, dziesięciu mężczyzn, po dwa metry każdy. Każdy ma po dwa długie noże i flintę. Jeden z nich ma rudą brodę. Jak mówi, wali pięścią w stół, a reszta pochyla głowy.
- To banda Czerwonobrodego. Rozbójnicy. Najsławniejsi po tej stronie Odry. – powiedziała kura jakby zamyślona. Banda często wpadała do jej wioski z wizytą. Po tych sąsiedzkich odwiedzinach pozostawały puste flaszki i opróżnione garnki we wszystkich zagrodach. Zostawała też pomięta pościel jej gospodyni...
Osioł zwołał naradę pod płotem.
- Jestem głodny jak wilk. Wszyscy jesteśmy głodni i zmęczeni. – dodał widząc długie pyski towarzyszy. – Ta kolacja musi być nasza. Zasłużyliśmy na nią. Nasze struny głosowe potrzebują pożywienia i godnego napitku. Jesteśmy dobrem narodowym! – osioł uderzył w patriotyczną strunę.
- Zgadzam się. Na przystawkę każdy z nas połknie po dwóch i pół rozbójnika, a potem zabieramy się do dania głównego. – kot sprowadził osła na ziemię.
Osioł zmitygował się w przywódczych zapędach.
- No dobrze. Racja. Kto ma pomysł, jak się pozbyć rozbójników?
Zapadła cisza. Psa zaczęła męczyć jakaś tajemnicza pchła na ogonie i odwrócił głowę. Kot wbił wzrok w pazury. Osioł pozostał z podniesionymi pytająco brwiami.
- Ja to załatwię. – powiedziała nagle kura i nie czekając na komentarz ujęła się pod boki i pomaszerowała w stronę chaty dziarskim krokiem. Odprowadzały ją trzy pary bardzo zdziwionych oczu. Zdziwionych i zachwyconych. Kura dochodziła już prawie do chaty, gdy panowie oprzytomnieli i jednomyślnie pomknęli chyłkiem do okna. Osioł stanął na zadnich łapach. Na jego grzbiet wdrapał się pies. Na grzbiet psa wskoczył kot. Wszyscy wsadzili pyski w okno.
Kura zapukała głośno do drzwi i pchnęła je mocno łapą. Drzwi otworzyły się ze zgrzytem. Kura wkroczyła śmiało do izby. W jej kierunku poszybowało spojrzenie dziesięciu par oczu. Głodnych oczu.
- Oooo... – westchnęli zgodnie osioł, pies i kot w nagłym przypływie lęku o koleżankę. Niewystraszona spojrzeniami kura wskoczyła na stół. Stanęła na jego środku. Zwróciła się wprost do herszta bandy. Wzięła się pod boki. Powiedziała coś, po czym brwi wszystkich dziesięciu rozbójników poszybowały w górę. Czerwonobrody poczerwieniał i zerwał się z miejsca łapiąc za nóż. Kura stała niewzruszona. Wtem jeden z rozbójników wstał, rzucił na stół swoje noże, splunął z miną pełną obrzydzenia i wyszedł z chaty. Po nim kolejno wstawali i wychodzili pozostali rozbójnicy. Cała banda zniknęła w ciemnym lesie.
Za stołem został tylko Czerwonobrody. Patrzyli sobie z kurą w oczy długą chwilę. Nagle herszt odrzucił krzesło silnym ruchem, aż poleciało pod piec. Widać było, że oddycha szybko, a jego twarz skurczyła się w złości. Złapał swoje noże, zatknął je za pas, wziął flintę i wybiegł z chaty kierując się do wsi.
W chacie zapadła cisza. Pozostał zastawiony stół i kura na jego środku. Osioł, pies i kot nieśmiało weszli do izby.
- Marilyn, gdzie są rozbójnicy? Co takiego im powiedziałaś?
Kura zaczęła już ucztowanie i niechętnie oderwała się od blina.
- Powiedziałam, że moja pani cierpi na pewną przypadłość, którą z pewnością podzieliła się z Czerwonobrodym podczas intymnych igraszek. I że Czerwonobrody farbuje włosy... – dodała ze złośliwym uśmieszkiem.
- Fuuuuuuj! – na pyskach bądź co bądź męskich odmalował się wstręt.
Uczta trwała do północy. Zmęczone, objedzone do granic wytrzymałości zwierzęta zaczęły szukać miejsca do spania. Pies zwinął się na derce przy wejściu do chaty. Kot wymościł sobie posłanie na ciepłym zapiecku. Kura wlazła na belkę wiszącą u powały. Osioł postanowił wyjść na świeże powietrze.
- Dobranoc. Jutro z samego rana ruszamy do Bremen. - powiedział i z błogim wyrazem pyska zapadł w górę siana pod stodołą.
            Pierwsze promienie słońca zastały zwierzęta przewracające się na drugi bok. Drugie promienie słońca podgrzały powietrze i zwierzęta leniwie przeciągnęły się na posłaniach. Dopiero koło dziesiątej osioł jako pierwszy wyległ na światło dzienne. Wszedł do chaty i zaczął szukać resztek jedzenia. Dźwięk kopyt pobrzękujących na cynowych misach pobudził resztę towarzyszy.
- Wrzuciłby kot coś na ruszt! – kot zaprezentował pałąk chudego grzbietu nie pozostawiając wątpliwości co do tego, jakie ma priorytety.
Zanim śniadanie stanęło na stole, zanim wszyscy się najedli, zanim nieco ogarnęli chatę, było już popołudnie. Zapadła jednogłośna decyzja o pozostaniu do następnego dnia.
Następnego dnia okazało się, że w spiżarni jest zapas konserw mięsnych i chleba. Popas przedłużył się o kolejne dwa dni.
W sobotni wieczór kot wytrzasnął skądś buty i wybrał się na potańcówkę do wsi. Wrócił nad ranem w towarzystwie drobnej, rozchichotanej kotki. Oboje zniknęli na zapiecku. Pies odwrócił się dyskretnie. Kura odęła się na niestałego adoratora i wyszła na dwór. Pod stodołą siedział osioł wpatrzony w rozgwieżdżone niebo.
- Popatrz, Marilyn, to jest Kasjopeja. Tamto maleństwo to Plejady z gwiazdami drobnymi jak mąka krupczatka. A te duże, jasne gwiazdy to Orion. Jego pas przypomina mi dorodne ziarna pszenicy. – w ośle odezwały się wspomnienia.
Kura przycupnęła koło osła drżąc lekko od wieczornego chłodu. Wcale nie patrzyła na gwiazdy, a jej oczy jaśniały bardziej niż Syriusz.
- Ko, ko, ko, kocham pana, Maestro...   

5 komentarzy:

  1. Agnieszka - jasny gwint - po Kurze w pełnym make up-ie mam wizje :DDDDDDDDDDDDDDDDD Kocham Kurę :DDDDDDD

    OdpowiedzUsuń
  2. świetne,delikatny humor,Kura jest niesamowita do złudzenia przypomina mi Pajęczycę z jednej z bajek Wiedźminki.Twarda,potrafiąca nawet swoje niedoskonałości zamienić na atut.Bezwzględnie wykorzystuje sytuację z taką gracją że wzbudza sympatię.
    szkoda że to zadanie domowe,choć po cichu liczę na cd.
    Wyobraźnia mi podpowiada że to nie koniec ,że Kura tak na prawdę jest specjalnie podstawiona przez
    właściciela osła.
    Dla wywabienia trudnego do złapania kota.To jego skóra jest potrzebna na..............................

    OdpowiedzUsuń
  3. Kasiu, zapomniałam, że Ty jesteś ptasio skoligacona! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Olek, nie zdradzaj drugiego odcinka kurzej sagi ;)

    OdpowiedzUsuń