O mnie

Moje zdjęcie
TimeMashinka to wehikuł czasu. Czasu dzieciństwa. Przewozi dzieci mądrze i śmiesznie przez drogę pełną zakrętów i dziur. Wehikuł czasu ma tylko jednego kierowcę i tylko jednego bohatera - Dziecko.

wtorek, 28 lutego 2012

Grimmowie przewracają się w grobie

Zapisałam się na kurs pisania. Zadanie pierwsze - wybierz jakiś znany utwór i napisz go po swojemu zmieniając jeden fakt (np. co by było, gdyby Kopciuszek miał taki sam rozmiar buta jak jedna z sióstr?).
Na tapet wzięłam Muzykantów z Bremy.
No to jedziemy:


Wszystko zaczęło się w Harpstedt niedaleko hanzeatyckiego miasta Brema. Młynarz miał jednego pomocnika – osła. Odziedziczył go po ojcu razem z interesem. Osioł był już tak stary, że szczecina na jego grzbiecie całkiem się wytarła od derki, którą młynarz kładł na grzbiet zwierzęcia zanim objuczył go workami z mąką. Długie uszy czujnie strzygły na lewo i prawo niedosłysząc. Oczy osła już dawno osnuła delikatna mgła starości. Jedynym, co w ośle pozostało młode, był głos. Gdy osioł ryczał, sąsiadki młynarza biegły zbierać garnki z płotów. Od przenikliwego oślego kastratu zwykły pękać.
Pewnego dnia osioł doznał objawienia. Kto powiedział, że osioł urodził się jedynie do pracy we młynie? Z takim głosem można zrobić karierę nawet w radiu! Ta wizja tak poruszyła osła, że z kopyta ruszył w drogę do największego miasta, jakie znał: do Bremy. Czuł się jakby zaraz wchodził na antenę.
Po kilkuset metrach tempo „z kopyta” zamieniło się w tempo iście ośle. Wiek i młynarska rutyna dały o sobie znać. Osioł parł jednak na północny-wschód jak czołg, co krok zmieniając taktykę automotywacji. Dzień był wprost stworzony do spacerów. Słońce stało wysoko nad horyzontem. Po niebie goniły się nieliczne cirrusy. Skowronki na wyprzódki wyśpiewaływały swe trele znacząc teren. Osioł próbował wyciągnąć skowronkowe wysokie C. Nie mógł wyjść z zadziwienia widząc ptaki opadające jak kamienie w łany jęczmienia, gdy tylko wchodził w górne rejestry. Podśpiewując, kopyto za kopytem, doszedł do lasu.
Spocony grzbiet osła okrył cień. Osioł opuścił głowę i przymknął oczy wsłuchując się w głosy nowych ptaków i próbując ułożyć swój pierwszy utwór a capella.
- Auuuuu! – spod oślich kopyt rozległo się nagle przenikliwe wycie. Na poboczu, w plamie słońca, leżał pies myśliwski. Zmęczony odpoczywał wyciągając łapy na drogę.
- Ihooooo rety! Przepraszam najmocniej. Uraziłem pańską łapę?
- I to jak! – pies dmuchał ze zbolałą miną w nieco spłaszczone pazury.
- Jeszcze raz proszę o wybaczenie. Dlaczegóż pan jednak leżysz na drodze? Kopyta można sobie o pana połamać!
- Widzisz pan, życie jest pieskie. Niedowidzę. Niedosłyszę. Zęby mi się kolebią. Za zającem nie nadążam. Zanim lisa wyciągnę z nory, padam zziajany. Starość, panie, starość.
- Proszę mi uwierzyć, że na emeryturze można żyć inaczej. Nie tylko z jęzorem na brodzie za ptactwem się uganiać. Można kulturalnie. Można bez wysiłku. Można w poszanowaniu. Można w dostatku.
- Pan mi tu kitu nie wstawiaj! – zawarczał pies. Sierść stanęła mu na karku. – Coś pan, obwoźny sprzedawca, jakiś rep cholerny od OFE?
Osioł nie zrażał się ostrą ripostą psa. Między uszami zakiełkowała nagle pewna myśl i osioł aż zmarszczył się na mordzie szukając w głowie odpowiednich słów.
- Jestem właśnie w podróży. Udaję się do Bremy. Będę pracować w showbiznesie. Dzięki mojemu ośmiooktawowemu głosowi wybiję się ponad tłum przeciętnych piosenkarzyków. Jak słyszę, pan również dysponujesz potężnym organem. Co za szorstkość! Co za artystyczna chrypa! W pana głosie przebija się bluesowy ból istnienia! Jak zamknę oczy, widzę te pola bawełny w Luizjanie i słyszę skowyt psów pilnujących czarnych niewolników. Proszę uczynić mi ten zaszczyt i przyłączyć się do mnie. Jako duet przejdziemy do historii muzyki. Jakaż to będzie droga!
- Jaka droga? – zapytał pies zgubiwszy wątek. Ośla przemowa skołowała go nieco. Zagaił więc o jedyną rzecz, którą zapamiętał.
- Droga do Bremy, szanowny panie! Proszę mi mówić Maestro, nie bądźmy tacy sztywni. W naszym artystycznym gronie nie musimy. – osioł zamachnął się kopytem zarzucając niewidzialny biały szaliczek na szyję. Ruszył przed siebie ćwicząc dalej oktawy i nie oglądając się na psa. Rozumiało się samo przez się, że idą razem. W końcu pomysł osła był doskonały.
- Boniek jestem. – warknął pies w powietrze za oślim ogonem. Wstał, spojrzał w las nieco tęsknym wzrokiem, potem za osłem i westchnąwszy ruszył w ślad za nowym kolegą. Teraz już kolegą z zespołu.
Maestro i Boniek szli dalej. Maestro z głową do góry, szukając inspiracji w leśnym listowiu. Jego głos niósł się daleko po lesie budząc nawet żerujące nocą jeże. Boniek z nosem przy ziemi, charcząc i powarkując dla rozgrzewki. W pobliżu Klosterseelte ponad głos osła wybił się inny głos. Wysoki, rozpaczliwy, przepełniony żałością. Właścicielem głosu okazał się stary, wyliniały, bezzębny kocur. Oko osła błysnęło w przypływie geniuszu.
- Witam waćpana! – przywitał się Maestro szarmancko. – Cóż tak wybitna osobowość światowej sceny jazzowej robi na przydrożnym kamieniu?
- Miaaau...em ci ja młodość, miaaau...em ci ja myszy, teraz moją piosnkę tylko słoooonko słyyyyszyyyy! Miaaau...em ci ja kotki, mleko miaaau...em ci ja, teraz ni mam sierści, nawet zębów niii maaam! – odpowiedział wymijająco kot na nutę disco polo.
- Szanowny panie, serce się kraje, gdy się słyszy pana historię. Emeryci mają tak ogromny wkład w rozwój naszego społeczeństwa, a w ramach wdzięczności spycha się ich na margines, na jakieś przydrożne kamienie. To skandal! – wyżalał się osioł patrząc, jak w oczach kota budzi się błysk solidarności. – Zapraszam do naszego zespołu muzycznego. Jesteśmy z kolegą w drodze na szczyt kariery muzycznej. Ja jestem solistą, kolega śpiewa bluesa. Osiem oktaw, blues i jazz – czyż nie byłaby to fantastyczna konstelacja? Uszy bremeńskiego publikum tylko na to czekają, jestem więcej niż pewien.
- Ach, nie wiem, nie wiem... – kot krygował się liżąc łapę i wykonując nią zalotne ruchy w okolicy ucha. Widząc jednak, że jego kokieteria nie robi na ośle żadnego wrażenia, a na psie jeszcze mniejsze, zeskoczył z kamienia. – Na chrzcie dali mi co prawda Mruczek, ale wewnątrz artystyczna dusza łka. Mówcie mi Ray, OK?
To mówiąc kot wyciągnął spomiędzy fałd czarne okulary i wcisnął je na nos zawadiackim ruchem.

2 komentarze: