TimeMashinka-bajki na Twoją miarę
O mnie
- TimeMashinka
- TimeMashinka to wehikuł czasu. Czasu dzieciństwa. Przewozi dzieci mądrze i śmiesznie przez drogę pełną zakrętów i dziur. Wehikuł czasu ma tylko jednego kierowcę i tylko jednego bohatera - Dziecko.
niedziela, 11 sierpnia 2013
Wałęsa dał nam frytki z Maca
Jesteśmy na wakacjach u cioci Madzi w Gdańsku. Zabraliśmy Milana na super-wycieczkę na super-wystawę o super-komputerze czyli mózgu. Wracamy do Brzeźna okrężną drogą. Tramwaj linii 8 (Konstal, warto nadmienić, bo Milan by się obraził) wiezie nas koło Stoczni Gdańskiej.
Zagajam historycznie, bo to ważne w końcu dla przyszłości, żeby pamiętać:
- Milan, to jest bardzo ważne miejsce.
- Dlaczego? - zmęczony już prawie-pięciolatek podnosi ledwo oczy.
- Kiedyś, jak byłam tak mała jak ty, w Polsce było strasznie. Nie można było głośno powiedzieć tego, co się myśli - Tu oczekuję kolejnego "dlaczego", które nie pada. Dziecko zmęczone równa się dziecko obojętne. Niemniej jednak brnę dalej - Jak się powiedziało głośno swoje zdanie, można było iść do więzienia - Milan nadal nie wykazuje zaciekawienia - Ale w stoczni pracowali dzielni ludzie. Zbuntowali się i powiedzieli, że dość takich porządków. Tak głośno krzyczeli, że przyłączyli się do nich wszyscy ludzie w Polsce - Wiem, że to streszczenie streszczenia, ale co robić, jak syn nadal znudzony, a temat ważny - Stoczniowcy obalili niedobry rząd i...
- I odtąd można w Polsce kupić frytki w McDonaldzie, Mercedesa albo pojechać do Niemiec bez granicy - kończy za mnie Christian, mój kochany udomowiony Niemiec.
Milan patrzy na nas, marszczy nos i mówi: Mama, ale bzdury...
Kurtyna
środa, 28 listopada 2012
KOŃSKIE ZDROWIE
Był taki konkurs na utwór o przyjaźni. Na początku pomyślałam, że temat ograny jak jezusmaryja. Ale potem postanowiłam napisać o przyjaźni inaczej. Nieoczywiście. Niejednoznacznie. Nieortodoksyjnie.
Jak się można domyśleć, jury nie do końca zrozumiało moje poczucie humoru ;)
Moje ego, piesek-pieszczoszek, pisknęło: "Auć!"
Ale frajda z pisania - bezcenna!
Dziś wierszyk - zagadka, którą wymyśliłam dla dzieciaków w wieki 6-10 lat. Ciekawa jestem, czy by wykombinowały, o co chodzi. Ba, czy dotrwałyby w ogóle do końca!
KOŃSKIE ZDROWIE
Mój najlepszy
przyjaciel arcy-strasznie jest brzydki
Ma na całym swym
ciele włosy jak mini-witki
A tych włosów –
niewłosów, na psią kość mógłbym przysiąc
Ma ze dwieście
milionów i trylionów coś z tysiąc
Oczu chyba ze
cztery i to pary w dodatku
Przeokrągłe i
wielkie jak bulaje na statku
Niby-nóżek i
rączek (rączek również zaś niby)
Rosną pęczki gdzieniegdzie,
jak po dżdżu świeże grzyby
A ta noga czy
ręka, to co jedna to lewa
Za to
wielofunkcyjna: bo i chwyta, i biega
Nosa nie ma on wcale,
lecz mu to nie zawadza
Bo jak chce coś
powąchać, to w to włosy swe wsadza
Gębę za to ma
wielką, czarną jak dziura w studni
Gdy w nią wpada
jedzenie, w gębie echo zadudni
Nie wiem tylko,
co większe: jego łeb czy brzuszysko
Jak je widzę na
zdjęciu, są po prostu za blisko
Każdym kęsem natychmiast
pół na pół z nim się dzielę
On jest moim najlepszym
bądź nie bądź przyjacielem
Karmię go raczej
skromnie, za to pięć razy dziennie
Gdy przesadzę, to
mówi, że mu brzuch zaraz pęknie
By go dobrze
odżywić trzeba bardzo niewiele
Podniebienie ma
jednak jak francuski pudelek
Rybka albo
kurczaczek, chlebek pełnoziarnisty
Warzyw garść albo
owoc, ale tylko ten czysty
Żadnych
E-polepszaczy, glutaminian omijać
I tak kwitnie ta
nasza długa jak życie przyjaźń
Jak czasami
dorzucę chipsy, frytek trzy porcje
Z miejsca blednie
i mówi, że przeze mnie ma torsje
Jak nie słucham i
nadal chrupię, gryzę, podżeram
Tort, batonik, parówkę,
może też hamburgera
Mój przyjaciel
wygraża, że pakuje manatki
I wyjeżdża
natychmiast i na zawsze do matki
Kiedy zjem brudne
jabło, straszna żałość w nim wzbiera
Płacze, że wnet go
trafi najjaśniejsza cholera
Jeszcze jedno wam
dodam do pełnego obrazu
Nie stanąłem z
mym kumplem twarzą w twarz ani razu
Bo ni twarzy on
nie ma, ani stanąć nie umie
Kiedy chcę go
zobaczyć, to mikroskop wyjmuję
A gdzie żyje mój
mikry lecz najlepszy koleżka?
„Jelitowa ulica,
Willa Kosmyk” – tam mieszka
Zdradzę wam
tajemnicę, że gdy wieczór jest słotny
Mój najlepszy
przyjaciel czuje się ciut samotny
Robię wtedy
przyjęcie i zapraszam mu gości
Zsyłam ich prosto
z nieba, bo tak chyba najprościej
Daniem głównym, o
dziwo, na sekretnym tym party
Jest nie szaszłyk
lecz jogurt i to ten naturalny
Jak tu tańczyć na
włosach miast nóg? Nie do wiary!
Spojrzeć jak oko
w oko, gdy są ich cztery pary?
Nie wiem sam, ale
jedno w tajemnicy wam powiem
Że z wdzięczności
mój kumpel daje mi końskie zdrowie.
Rozwiązanie
zagadki: bakteria mieszkająca w przewodzie pokarmowym.
(Bakterie
zamieszkujące przewód pokarmowy są bardzo ważne. Pomagają nam trawić pokarm,
zwiększają naszą odporność na choroby, zwalczają bakterie chorobotwórcze czy
produkują niektóre witaminy i hormony.)
niedziela, 18 listopada 2012
MilaNOWE
Dawno nie spisywałam Milanowych gagów. Codziennie zdarza się coś, co nadaje się na scenę. Milan ma w końcu całe ogromne 4 lata! To już prawie 10 czyli w zasadzie jest prawie dorosły ;)
Milan (4) rozmawia nocą przez Skype'a z babcią:
Babcia: Milanku, co Ty tu robisz o tej porze?
Milan: Babcia, próbowałem zasnąć, ale nie idło*.
* Iść - idzie - idło (logiczne przecież)
Milan przeprasza:
- Przepraszam za bijanie i krzyczanie.
Milan bierze swoją piłę łańcuchową (na baterie) i okulary ochronne:
- Idę do pracy.
- A co to znaczy dla ciebie, że ktoś pracuje? - pytam.
- Na budowie.
- A jak mama gotuje obiad, jest to praca?
- Nie.
- A jak tata idzie do biura i pisze maile na komputerze?
- Tak, to jest praca.
- A ty, Milku, masz jakąś pracę? - pytam i spodziewam się historii o wyzysku czterolatków w naszym gospodarstwie domowym.
- Mam. Bieganie.
Milan w pracy.
* Iść - idzie - idło (logiczne przecież)
Mama: Milan, co byś chciał dostać od
Mikołaja?
Milan (myśli, myśli...): Ja mam taki pomysł! Ja
kupię najpierw Mikołajowi krzak. Fajny krzak. Na prezent.
Mama: ????????
Mama: Milan, co byś chciał dostać od
Mikołaja?
Milan (myśli, myśli...): Ja mam taki pomysł! Ja
kupię najpierw Mikołajowi krzak. Fajny krzak. Na prezent.
Mama: ????????
Milan (prawie 4) idzie w deszczu i spogląda do góry.
- O! Mam mokre buty! Ale to nic. Można wymienić na suche.
...
- O! Mam mokre oczy! Ale to nic. Można wymienić na suche.
wtorek, 6 listopada 2012
GŁUCHY TELEFON (Coraz bliżej święta)
Prawie miesiąc od ostatniego wpisu. Skandal! Robię szybki rachunek sumienia: co się wydarzyło w tym czasie? Niby każdy dzień prawie identyczny z poprzednim, ale jak popatrzę na moje miejsce postoju sprzed miesiąca, to jest o hektar od miejsca, w którym stoję dziś.
Stoję. Stoję? Raczej przebieram nogami jak Milan. On cały czas drobi kopytami! Jakby miał owsiki. Trzęsie się od tego jego łóżko, trzęsie się stół w kuchni, trzęsie się nawet parkiet na sali sportowej. Milan cały czas jest w biegu. Ma mój temperament ;)
Moja serdeczna koleżanka poprosiła mnie o wierszyk na cześć świąt. To już?! Ano już. W Monachium od września na półkach sklepowych spotkać można pierniki, marcepany, stollen, ciastka korzenne, grzańca... A my w weekend jeździliśmy w cienkich bluzach na rowerach. Jak tu wprawić się w świąteczny nastrój?
Efekt:
(Prezent dla Anetty Czapskiej, prezeski o wielkim sercu fundacji Marsz Zebry i założycielki Niebieskich Migdałów. Z pozdrowieniami :)
GŁUCHY TELEFON
Mówi karpik w
galarecie
Do śledzika: „Cóż
pan plecie?
Nas zabraknąć tu
nie może!
Stół bez ryby?
Nie daj boże!
Lepiej niech pan
powie dalej
By się w niebo wpatrywali
Ci co bliżej
stoją okna
Jak zabłyśnie – niech
znak ktoś da”
Śledź bulgocze
poprzez olej:
„Bigos, proszę,
podaj dalej
Żeby dali znać,
gdy błyśnie
Pierwsza gwiazda”.
„Niech cię świśnie
Jasny dunder! Ja żem
bigos?!
A ty flądra! I na
wynos!”
- groch z kapustą
się obruszył,
Ale prosi: „Hej,
barszcz! Uszy
Albo lepiej oczy
wysil.
Czy na oknie
gwiazdka wisi?”
Barszcz pierogi prosi
grzecznie:
„Wiem, że w kupie
jest bezpiecznie,
Ale któryś widzi
może
W oknie gwiazdkę
skutą mrozem?”
Sto pierogów do
bochenka:
„Słuchaj, sprawa
bardzo wielka.
Czy na szybie są
już kwiaty
Spod artysty
mrozu łapy?”
Chleb do kutii: „Widzi
pani
Kwiaty ścięte
przymrozkami?”
Kutia patrzy – w
oknie fikus
„Pan na serio czy
to psikus?”
Nim wróciła wieść
do karpia
Brzmiała: „Urlop
bierze harpia”.
Karp w zdziwieniu
pysk otworzył:
„To dopiero
dopust Boży!”
A tymczasem
wzeszła gwiazda
Pierwsza, szósta,
osiemnasta
Bóg narodził się
na sianie
Jak co roku – niespodzianie.P.S. A może by tak jakoś nagrać te wierszyki? Chętnie sobie połamię język na własnych krawężnikach ;)
poniedziałek, 15 października 2012
Rodzeństwo - trudny temat II
Po własnych siostrzanych doświadczeniach nie jestem wiele mądrzejsza. Mam dwoje dzieci - starszego brata i młodszą siostrę - i nijak nie umiem sprawić, żeby miłość zakwitła jak nie przymierzają słonecznik i trwała na wieki wieków. "Mamooooo! Inka mnie ciągnie za bluzkę! Mamoooo! Inka dotknęła mojego misia! Mamooooo! Inka jest pierwsza, a to ja chcę być pierwszy! Mamooooo...!" Inka nie umie jeszcze mówić, co nie znaczy, że wszystko jej pasuje. Jak tylko Milan zatrzyma ją w jej wyścigu na schody, ryk leci pod powałę (na ósmym piętrze). Skąd się to bierze?
Nie mam pojęcia.
Pewnego krytycznego dnia ustaliliśmy, że prawe kolano mamy należy do Milana, lewe do Inki. Że jak jesteśmy w trójkę, to bawimy się razem i nikt nikomu nie zabiera zabawek, nie wyrzuca go z pokoju i nie trzaska mu drzwiami przed nosem. Że jedzenie Inki jest Inki, a Milana - Milana. Że czekamy na siebie nawzajem.
Zasady - dobra rzecz. Nawet jeśli teraz bywa tak, że "jak Kali ukraść komuś krowy, to dobrze, a jak ktoś Kalemu ukraść krowy, to niedobrze". Mam nadzieję, że kiedyś to zaprocentuje bardziej niż sakramentalne "podziel się!" z mojego dzieciństwa.
Przy okazji jedzenia. Wybraliśmy się wczoraj na wycieczkę do przepięknego parku. Wzięłam dla dzieci batoniki muesli do pochrupania. Milan nękał mnie od progu:
- Mamo, ale ja chcę mojego batonika!
- Milan, mogę ci dać twojego batonika. Ale pomyśl, cała wycieczka przed nami, a ty nie będziesz miał nic do pochrupania. Co będziesz jeść potem?
- Inki batonika.
Miłego czytania drugiej części bajki o siostrach :)
LIGA
ciąg dalszy
Księżniczka Lidia
drgnęła. Teraz usłyszała wyraźnie, że siostrzyczka bardzo się boi. Pomyślała,
że niestety nie potrafi się ruszać tak szybko jak mała Gabrysia. Dlatego też nie
wiedziała, jak mogłaby jej pomóc.
- Zadzwonię do
taty. Niech przyśle pomoc – powiedziała do siebie Lidia i wyciągnęła telefon z
różowej torebki wysadzanej kryształami Svarowskiego. Niestety linia królewska
była zajęta.
- Wasza Wysokość,
musimy coś zrobić, bo księżniczka Gabrysia zaraz spadnie! – Wiedźminka
obserwowała bezradne ruchy Gabrysi na rozszalałym smoku.
- Ale ja nie
umiem jej stamtąd ściągnąć! Tata ma w zamku trzy powietrzne skutery z obsadą.
Przyśle je na pomoc, jak tylko się dodzwonię – Lidia bezowocnie wybierała numer
królewskiego telefonu. Ze zdenerwowania trzęsły jej się paluszki.
- Wasza Wysokość,
musimy działać szybko. Nie ma ani chwili do stracenia. Księżniczka Gabrysia ma
w tym momencie tylko nas i bardzo na nas liczy. Najbardziej na Waszą Wysokość,
bo jesteście siostrami, a to coś wyjątkowego. Czy Wasza Wysokość ma pomysł, jak
ściągnąć siostrę ze smoka?
Smok przeleciał
właśnie po raz kolejny nad głowami dziewczynek, furkocząc głośno ogonem. Gabrysia
miała bladą twarz i popiskiwała cichutko. Była bardzo dzielna, ale widać było,
że ma coraz mniej sił.
- Nie wiem,
naprawdę nie wiem... – w oczach starszej siostry pojawiły się łzy. Gabrysia
była jak iskierka i trudno było się nią opiekować. Zawsze pakowała się w
tarapaty, ale też do tej pory wychodziła z nich cało bez pomocy Lidki.
- Wasza Wysokość
ma tyle talentów, że na pewno uda nam się ściągnąć młodszą księżniczkę spod
chmur. Czytałam o tym, że Wasza Wysokość ćwiczy karate i jeździ konno, i jest
świetna w matematyce... – Wiedźminka szukała szybko w pamięci informacji, które
czytała w The Voice od Pankovnia. Zgodnie z Paktem Międzykrólewskim nie mogła w
obecności ludzi pokazać swoich magicznych zdolności. Żałowała tego bardzo. Wystarczyłoby
jedno machnięcie różdżką i smok przypłynąłby do jej stóp jak latający dywan.
- Owszem, jestem
dobra z matematyki i karate, ale to nic tutaj nie pomoże!
- Ja mam pomysł! Jeśli
się w smoku-latawcu zrobi odpowiednią liczbę dziur w odpowiednich miejscach, to
nie będzie mógł wysoko ani szybko latać. Wtedy Wasza Wysokość może wsiąść na
konia, przeskoczyć nad szyją smoka i ściągnąć księżniczkę Gabrysię... –
Wiedźminka bardzo cichym głosem kończyła zdanie. Ten plan nawet jej –
wytrawnemu jeźdźcy na miotle – wydał się bardzo śmiały. Niespodziewanie jednak księżniczka
Lidia postanowiła wcielić go w życie.
- Wiedźminko,
twój plan jest naprawdę szalony, ale jest to jedyny plan, jaki mamy. Musi się
udać. Tylko skąd weźmiemy konia?
- Przypadkowo mam
tu mojego rumaka – Wiedźminka od jakiegoś czasu obserwowała marchewkowe futro Kuskusa,
który kręcił się w krzakach w poszukiwaniu porzuconych lodów, gofrów i chipsów.
Pstryknęła palcami i Kuskus poczuł, jak jego ciało wydłuża się, rośnie, puchate
łapy zamieniają się w kopyta, pysk się wydłuża, koci ogon zamienia się w końską
kitę... Nie zdążył nawet miauknąć, a już był koniem. Nie dało się dłużej
ukrywać w krzakach. Kuskus – jako jedyny koń na świecie w kolorze marchewkowym
– wybiegł więc na łąkę w rżeniem.
W tym czasie
księżniczka Lidia pisała coś w swoim notatniku. Miała ściągnięte brwi i
wysunięty koniuszek języka. Wiedźminka spojrzała jej przez ramię. Zobaczyła
rysunek smoka, małą postać na jego grzbiecie, sześć dziur dokładnie wyznaczonych
i projekt jakiegoś urządzenia. Pod spodem kłębiły się równania matematyczne.
- Co to jest?
- Tutaj jest
obliczenie liczby, rozmieszczenia i wielkości dziur. Tutaj jest projekt
wyrzutni kamieni. Nimi zrobimy dziury. A tutaj obliczyłam, jak musimy strzelać
kamieniami, żeby trafić – odpowiedziała księżniczka Lidia wpatrzona w notatnik.
Wiedźminka była
pod ogromnym wrażeniem. Jeszcze nigdy nie widziała niczego podobnego. Kuskus
również podglądał. Z pyska sypały mu się okruchy chipsów, które znalazł na
boisku. Księżniczka Lidia była jednak tak zajęta obliczeniami, że nie zauważyła
tego końskiego dziwactwa. Kolejny silny podmuch wiatru znowu przywiał smoka z
księżniczką Gabrysią na grzbiecie. Maleńka dziewczynka ledwo trzymała się
smoczej szyi. Jej delikatna sukienka powiewała strzępami koronek.
Wiedźminka i
księżniczka Lidia rozbiegły się po okolicy w poszukiwaniu materiałów do
zbudowania wyrzutni kamieni. Po chwili na boisku wyrosła konstrukcja z kamieni,
drewna i długiego kawałka gumy. Niełatwo było znaleźć zwłaszcza gumowy pasek. W
tym celu Wiedźminka wyciągnęła dętkę z czyjegoś roweru. Zostawiła karteczkę:
„Pożyczam na godzinę. Oddam w stanie niepogorszonym.” Dziewczynki naciągnęły
dętkę, położyły na jej środku kamień i czekały na smoka.
- Raz.... Dwa...
Jeszcze nie... – odliczała księżniczka Lidia wpatrując się w latawiec z siostrą
na grzbiecie – Trzy! Pal!
Fiuuuuuuu!
Kamień poszybował
w kierunku smoka. Poszycie rozdarło się ze świstem. Pierwsza dziura była
gotowa. Równiutka i duża dzięki obliczeniom księżniczki Lidii.
Fiuuuuuuu!
I druga dziura
pojawiła się koło smoczego ogona.
Fiuuuuuuu!
Fiuuuuuuu!
Fiuuuuuuu!
Pięć równiutkich
dziur widniało w smoczym cielsku. Latawiec latał dużo wolniej i niżej.
Niestety, jeszcze wciąż za szybko i za wysoko na to, aby koń mógł przeskoczyć
nad smoczym łbem.
Księżniczka Lidia
wpatrywała się w swoje obliczenia. Sprawdzała, czy wszystko dobrze policzyła.
Czekał ją najtrudniejszy strzał, w szyję smoka. Musiała to zrobić bardzo
dokładnie, bo jej siostra siedziała bardzo blisko. A jak kamień trafi w Gabrysię?
Lidia wycelowała
dokładnie w latawiec. Oddychała spokojnie i równo, jak na treningu karate. Nie
zwracała uwagi na Wiedźminkę i Kuskusa, którzy przycupnęli obok i wstrzymali
oddech. Na wszelki wypadek Wiedźminka nawet wyciągnęła różdżkę. Choć nie wolno
jej było czarować publicznie, była przygotowana na to, aby w razie potrzeby
złamać tę zasadę po to, aby pomóc dziewczynkom.
Księżniczka
odliczała cichutko: - Jeden... Dwa... – Wiatr przycichł. Liście na drzewach
zamarły. Smok zawisł na sekundę w miejscu. – TRZY!
Fiuuuuuu!
Kamień poleciał
równiutko jak po szynach i wbił się w szyję smoka, tuż obok kolana księżniczki
Gabrysi. Dziura była dokładnie taka jak w obliczeniach księżniczki Lidii. Smok
zniżył lot na dwa metry nad ziemią. Lidia już siedziała na grzbiecie Kuskusa i
piętami biła go w boki. Kuskus był zazwyczaj bardzo obrażalskim kotem, ale tym
razem zrozumiał grozę sytuacji. Rozpędzał się tak szybko jak tylko potrafił. Jeszcze
nigdy nie skakał przez smoka, ani jako kot, ani jako koń. Na dodatek nie bardzo
wiedział, jak się to robi po końsku. Tu przydały się jeździeckie umiejętności
księżniczki Lidii. Piętami, udami i dłońmi kierowała Kuskusem-koniem i
podpowiadała mu, co i kiedy ma robić. Smok był tuż tuż. Księżniczka mocniej
ścisnęła konia i pociągnęła za grzywę.
„Oho, chyba już!”
– pomyślał Kuskus i zadarł przednie kopyta. Hoooopla! Niespodziewanie nawet dla
samego siebie Kuskus poszybował nad smoczą głową. Księżniczka Lidia przechyliła
się i złapała młodszą siostrę wpół. Gabrysia była lekka jak piórko i bardzo
słabiutka. Lidia posadziła ją przed sobą i mocniej chwyciła się końskiej
grzywy. Kuskus wylądował nieco nietypowo jak na konia, bo z przyzwyczajenia
wystawił wszystkie cztery kopyta do ziemi. Przez to dziewczynki sturlały się z
końskiego grzbietu jak ulęgałki.
Pierwsza
otrząsnęła się z trawy księżniczka Lidia. Podbiegła do Gabrysi i pomogła
młodszej siostrze się podnieść. Zaczęły wyciągać trawę z włosów i strzępków
delikatnych sukienek.
- Gabrysiu, co ci
przyszło do głowy, żeby latać na tak ogromnym latawcu? – Lidia nie mogła się
powstrzymać od wyrzutów.
- Nie wiedziałam,
że jest taki wielki. Sprzedawca mówił, że jak w sam raz dla mnie – szeptała Gabrysia
ze łzami w oczach. – Dziękuję, że mnie uratowałaś. Już myślałam, że nikt mi nie
pomoże, spadnę i się potłukę.
- Właściwie
chciałam poczekać na pomoc z zamku, ale tata nie odbierał telefonu. Wiedźminka
przekonała mnie... – Księżniczka Lidia rozejrzała się w poszukiwaniu
Wiedźminki, ale mała czarownica postanowiła zostawić siostry same. Miały sobie
na pewno tyle do powiedzenia. – Wiedźminka przekonała mnie, żeby działać.
- Nawet nie
wiesz, jak bardzo czekałam na twoją pomoc – Mała Gabrysia przytuliła się do
starszej siostry. – Jesteś moją siostrą, jedyną i najbardziej wyjątkową na
świecie.
- Ty też jesteś
moją siostrą i bardzo cię kocham. Nawet jak jesteś taka mała i czasem nie
możemy się zgodzić.
- Ty za to jesteś
taka duża i zdolna... – Gabrysia spojrzała na starszą siostrę z podziwem. –
Masz tyle talentów!
Lidia zarumieniła
się i przytuliła siostrzyczkę mocniej. Nie wiedziała, że Gabrysia ją podziwia.
Wydawało jej się, że siostra czasem robi jej na złość popisując się tańcem, w
którym Lidia nie czuła się najlepiej.
- Wiesz,
siostrzyczko, coś mi przyszło do głowy. Nie ma talentów lepszych i gorszych.
Dzięki talentom każdy człowiek jest wyjątkowy. Ja kocham jeździć konno, a ty
tańczyć. Jesteśmy inne, ale rodzice kochają nas przecież tak samo mocno. – Lidia
przytulała Gabrysię, a ta patrzyła na nią wielkimi, niebieskimi oczami.
- Pięknie
jeździsz na koniu! A jaki to był skok na tym marchewkowym rumaku! – uśmiechnęła
się Gabrysia i klasnęła w ręce.
- Ty ślicznie
tańczysz i pięknie wyglądasz w swoim kostiumie baletowym. Nigdy ci tego nie
mówiłam – przyznała Lidia pierwszy raz w życiu.
- Dziękuję,
cudownie jest to usłyszeć od siostry – Gabrysia zerwała się na nogi i zaczęła
pląsać. – Mam pomysł! Załóżmy Klub Liga. Li od Lidki i Ga od Gabrysi.
- Gabrysia i Lidia?
Dobry pomysł! Możemy się umówić, że członkowie klubu, czyli ty i ja, pomagają
sobie zawsze i w każdej sytuacji. Co ty na to? – Lidka złapała Gabrysię za ręce
i kręciły się w kółko w tanecznych podskokach.
- Wspaniały
pomysł! Zgadzam się!
W tym momencie na
boisko wjechał pędem orszak królewski. Z wielkiego na dwa metry rumaka
zeskoczył król Tomasz I i złapał mocno swoje córki.
- Lideczko,
widziałem, że dzwoniłaś do mnie dziesięć razy. Zagadałem się z mamą, dlatego
nie mogłaś dodzwonić się do mnie. Co się stało? Nie wróciłaś do domu na trening
i martwiłem się o ciebie.
- Tatku, to długa
historia. O smoku-latawcu, Wiedźmince, marchewkowym koniu, wyrzutni kamieni...
– Lidce nie zamykały się usta. Najchętniej opowiedziałaby tacie wszystko
natychmiast. Popatrzyła na Gabrysię. – Tato, opowiem ci to wszystko na zamku. Gabrysia
jest zmęczona. Jedźmy już do domu.
- Masz rację,
Lideczko. Gabrysia ma blade policzki. Chodź, moja mała baletniczko – Król
Tomasz I wziął Gabrysię na ręce tak lekko, jakby nic nie ważyła. Zaniósł ją
prosto do karety. Lidia usiadła obok siostry i otuliła ją kocem. Z torebki
połyskującej resztkami kryształków wyciągnęła ostatniego cukierka
czekoladowego. Miała na niego apetyt, ale postanowiła oddać go zmęczonej
siostrzyczce. Gabrysia spojrzała na siostrę, uśmiechnęła się od ucha do ucha i
cmoknęła Lidkę w policzek tak głośno, że konie się spłoszyły. Odwinęła cukierka
i... przedzieliła go na dwie części. Jedną z nich dała Lidce, drugą zjadła sama
mlaszcząc z zadowolenia.
- Mmmmm... Lideczko,
to najlepszy cukierek, jaki kiedykolwiek jadłam!
- Masz rację,
najlepszy na świecie – odpowiedziała Lidia niewyraźnie przez czekoladową bryłkę
w ustach.
Król patrzył na
córki wzruszony. Jego ojcowskie serce cieszyło się widząc, jak pięknie siostry
potrafią troszczyć się o siebie nawzajem. Dał znak woźnicy i kareta ruszyła w
kierunku zamku. Mama, królowa Natalia, czekała na córki z niecierpliwością.
W krzakach przy
bramce do piłki nożnej przycupnęła Wiedźminka. Przyglądała się Lidii i Gabrysi,
aż kareta zniknęła za zakrętem. Pod drzewem drzemał rudy, gruby kot. Na
trybunach pojawił się domek na kurzych łapkach i rozglądał się dookoła.
Wiedźminka pomachała mu i po chwili Barni, bo on to był właśnie, siedział już
koło Wiedźminki i Kuskusa.
- Co tak
się czaicie w krzakach? – zapytał Barni.
- Schowaliśmy się
przed królem i księżniczkami – odpowiedziała Wiedźminka
- Dlaczego?
- To długa
historia, mój drogi Barni. O smoku, strzelaniu kamieniami, koniu Kuskusie... A
przede wszystkim o tym, że siostra jest jedyna na świecie i że zawsze można na
niej polegać.
Barni słuchał z
niedowierzaniem. To wszystko zdarzyło się dokładnie w ciągu jednej krótkiej
godzinki, gdy był na wystawie luksusowych psich bud! Co za strata! Nie chciał być jednak
gorszy. Wyciągnął spod parapetu ulotkę budki wyjątkowej urody i pokazał
Wiedźmince i Kuskusowi.
- Patrzcie, co za
piękna budka. Zakochałem się...
sobota, 13 października 2012
Rodzeństwo - trudny temat
Co ja się naprzeżywałam przez moją siostrę! Jak tylko sięgnę pamięcią, same kłopoty. Mama kazała mi się z nią bawić. Mama kazała mi ją wziąć na podwórko. Mama kazała mi jej poczytać. Mama kazała mi podzielić się z nią smakołykiem. Mama kazała mi oddać jej nasze jedyne czerwone rajstopy. Mama kazała... Mama zawsze obiecywała nam osobne pokoje i zawsze obietnicę łamała - lądowałyśmy znowu na wspólnych śmieciach. Pamiętam, jak kiedyś uparłam się, żeby spać przy otwartym oknie. Madzia chciała okno zamknąć. Ja otworzyłam - ona zamknęła. Wstałam i otworzyłam. Ona wstała i zamknęła. Wstawałyśmy tak chyba z 10 razy. W końcu zasnęłam, spłakana ze złości. Moja siostra, niewzruszona, poszła i zamknęła cholerne okno.
Dziś chętnie bym poczytała mojej siostrze na głos. Zabrałabym ją na jakieś smakołyki. Podzieliłabym się z nią całą moją szafą. Ale mieszkamy ponad 1000 km od siebie :(
Część I
Dziś chętnie bym poczytała mojej siostrze na głos. Zabrałabym ją na jakieś smakołyki. Podzieliłabym się z nią całą moją szafą. Ale mieszkamy ponad 1000 km od siebie :(
Część I
LIGA
Wiedźminka
siedziała na murku ze swoim ulubionym lodem śledziowym. Takie lody można było
dostać tylko w królestwie Pankovnia, więc Wiedźminka bywała tutaj regularnym
gościem. Lodziarz Gepetto nałożył jej solidną packę śledziowego specjału i
Wiedźminka już od dłuższego czasu siedziała z lodem i obserwowała przepływający
obok tłum. Kuskus odmeldował się i poszedł na występ cyrku mysiego. Barni utknął
na wystawie luksusowych psich bud i od czasu do czasu widać było w oddali tylko
migający komin. Wiedźminka rzadko miała okazję spędzić czas sama, na smakowaniu
lodów śledziowych i rozmyślaniu.
- Lidka, daj mi
kawałek! – usłyszała Wiedźminka nagle rozżalony głos dziewczynki. Dziewczynka
musiała być jeszcze mała, bo w głosie przebijały pierwsze łezki.
- Daj mi tylko
malutki kawałeczek! Tylko polizać! Raz jeden, jedyny! Lidka, proszę, proszę,
proszę...
- Nie ma mowy. To
moje lody – odpowiedział głos, który mógł należeć tylko do Lidii – Poza tym
jesteś mała i będzie cię boleć gardło.
- Nie będzie.
Obiecuję. Daj mi zlizać tylko tę kropelkę. Tę malutką.
- Gabrysiu, nie
dam ci ani kropelki. Ani pół kropelki.
- Ale ja ci dałam
polizać mojego loda! Dlaczego nie chcesz teraz podzielić się ze mną swoim?
- Bo jest mój i
już. Przestań już się mazać i chodźmy do domu. Za piętnaście minut mam trening.
Wiedźminka nie
widziała dziewczynek w tłumie. Słyszała tylko oddalający się stukot obcasów
bucików Lidii i pochlipywanie podążającej za nią Gabrysi.
Wiedźminka dużo
słyszała o Lidii i Gabrysi. Trudno było o nich nie słyszeć. Były córkami
królewskiej pary i oczkami w głowie swoich rodziców. W gazecie The Voice of
Pankovnia codziennie można było zobaczyć zdjęcia księżniczek. Dziś na przykład
był obszerny artykuł o Gabrysi i jej tanecznych talentach. Na pierwszej stronie
widniało zdjęcie młodszej księżniczki w różowej sukience do baletu. Stała przed
kamerą w swoich różowiutkich pointach, na samych czubeczkach stóp, z promiennym
uśmiechem. Dzień wcześniej na pierwszej stronie można było zobaczyć równie duże
zdjęcie starszej Lidii w karatedze, podczas wspólnego treningu z tatą, królem
Tomaszem I, zwanym przez poddanych pieszczotliwie Tata-Automata.
Z rozmyślania
wyrwał Wiedźminkę krzyk Lidki.
- Gabrysia, Gabrysiaaaaaaa!
Wracaj!
Gdzież z chmur
odpowiedział jest głos pełen strachu, ale nie można było zrozumieć ani słowa. Wiedźminka
pobiegła przerażona w kierunku głosów. Zastała Lidię stojącą przy ogrodzeniu
boiska do piłki nożnej i wpatrującą się w górę. Gabrysi nie było.
- Co się stało?
Co się stało? – Wiedźminka dyszała po szybkim biegu.
- Przepraszam
bardzo, ale nie odpowiadam na pytania nieznajomym – odpowiedziała Lidia
rezolutnie.
- Wasza Wysokość,
proszę wybaczyć niedopatrzenie – Wiedźminka szybko się poprawiła – Nazywam się
Wiedźminka. Jestem... – tutaj mała wiedźma zająknęła się. Jak miała powiedzieć
dziewczynce i to w dodatku księżniczce, że jest czarownicą, ma gadającego kota
Kuskusa i podróżują w domku Barnim? – Jestem członkinią Międzykrólewskiej
Gwardii Bezpieczeństwa i moim obowiązkiem jest zapobieganie wypadkom oraz niesienie
pomocy w potrzebie. Usłyszałam krzyk i pospieszyłam w kierunku Waszych
Wysokości. Czy wolno mi wiedzieć, co się tutaj stało?
- Miło mi ciebie
poznać, Wiedźminko. Jestem starszą córką królewską i mam na imię Lidia. Czekam
właśnie na moją siostrę Gabrysię. Przed chwilą kupiła sobie zabawny latawiec w
kształcie smoka i teraz drażni się ze mną latając pod chmurami. Zaraz z
pewnością wróci.
- Wasza Wysokość,
proszę wybaczyć, ale z odległości krzyk księżniczki Gabrysi wydawał się być
przerażony – Wiedźminka dziwiła się temu, że starsza księżniczka tego nie
słyszała.
- Bała? Gabrysia?
Ależ ona uwielbia takie dzikie akcje! Zwłaszcza wtedy, jak mi się spieszy. Za
chwilę zaczynam trening karate z tatą, a ona gdzieś zniknęła. Gabrysia!
Fioooonaaaaa! – Lidka powoli traciła cierpliwość.
Z góry rozległ
się przeraźliwy wrzask. Wyraźnie było słychać, że księżniczka Gabrysia jest w
tarapatach. Nagle nad głowami małej czarownicy i księżniczki Lidii przeleciał
monstrualnych rozmiarów smok. Na jego grzbiecie siedziała Gabrysia i kurczowo
trzymała się smoczej grzywy.
- Ratunku!
Pomocy! – krzyczała w kierunku siostry.
A to przymiarka Ani do ilustracji. Ja naszkicowałam smoka i wyobraziłam sobie chińskiego powtora. Od Ani wrócił... ucywilizowany :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)