- Poczęstuj się. Mi też daj jednego. Czerwonego.
- Masz mama czerwonego. A ja chcę... grünowego!
Jedziemy dalej. Umówiliśmy się, że jemy po jednej landrynce. Widzę, że mały wciąga już trzecią łypiąc na mnie. Pewnie ma nadzieję, że nie widzę.
- Milan, ile zjadłeś?
- Fünf.
- A ile miałeś zjeść? Umawialiśmy się na jednego! DAWAJ TU NATYCHMIAST TE CZTERY CUKIERKI! - grożę małemu na żarty i macham ręką koło jego buzi udając, że chcę mu wyciągać cukierki z gardła.
- Nie, nie, nie! - Milan krzyczy przez perlisty śmiech.
- Jak natychmiast nie wyplujesz cukierków, to poczekam aż wypadną z drugiej strony! - zmieniam strategię.
- Nie wypadną. - mówi Milan rezolutnie, ale niepewnym głosem.
- Jak nie wypadną? A co wypadnie?
- Kupa wypadnie. Zielona kupa. I czerwona kupa.
Ze śmiechu prawie umarłam, wypadłam z papci i posikałam się jednocześnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz